czwartek, 18 listopada 2010

Końska Natura

Autor: Emily Mc Shane

W naszych codziennych okolicznościach często zapominamy o naturalnych końskich instynktach, o ich pochodzeniu o ich prawdziwej naturze.
Przecież nasze konie nie są już dzikie, nie mieszkają gdzieś dziko na prerii w wielkim stadzie gdzie rządzi selekcja naturalna.
Nasze konie mieszkają w stajni gdzie spędzają większą część dnia, to my dbamy o ich kopyta zamawiając kowala, koń nie musi się juz martwic o pożywienie gdyż to my dbamy w pełni o jego jadłospis.
Jeździmy nasze konie na ogrodzonych ujeżdżalniach lub krytych halach. Próbujemy konie jak najbardziej "uczłowieczyć" tak, aby nam było wygodniej. I nie byłoby w tym nic złego gdybyśmy w tym wszystkim nie zapominali skąd się nasz koń wywodzi, że to natura pozostanie jego naturalnym środowiskiem i że jego zachowania są genetycznie uwarunkowane i pewnych naturalnych odruchów nie da się zmienić.

Miałam ostatnio ciekawe zdarzenia ze swoimi dwiema klaczami, które w tej samej sytuacji zachowały się inaczej, jednak obie zrobiły coś zgodnie ze swoją naturą.
Sytuacja 1.
Pojechałam z Holly na łąki gdzie czasem jeżdżę gdy ujeżdżalnia jest zajęta. Jeździłam bez problemu przez jakieś 15-20 minut stepem i kłusem, po czym nagle jadąc przez środek dużej łąki Holly lekko "odpaliła" i zaczęła lecieć bokiem. Nie mogłam od razu stwierdzić od czego się spłoszyła gdyż się skupiłam aby ją zatrzymać. Na łące – według mnie - nie było nic co by mogło ją przestraszyć, a najbliższe ogrodzenie z krzakami było jakieś 200 metrów od miejsca spłoszenia..... Jednak to tam znalazłam problem, gdyż właśnie przez te krzaki widać było kawałek krowy z sąsiedniego pastwiska, która najwyraźniej się poruszyła. Pomimo, że krowa była daleko to ewidentnie zaburzyła poczucie bezpieczeństwa Holly, która postanowiła uciekać :) Po opanowaniu sytuacji chciałam udowodnić Holly, że krowa wcale nie jest wrogiem i podeszłam najbliżej jak mi na to Holly pozwoliła bez używania specjalnej presji i przemocy. Holly podchodziła powoli i uważnie, cała napięta z wysoko uniesioną głową z nastawionymi uszami do przodu. Udało nam się zbliżyć do tej "strasznej krowy" na odległość ok. 10 m. Zatrzymałam Holly, zaczęłam ją głaskać po szyi, mówić do niej, klacz stała spokojnie i nie miała już ochoty uciekać, nie mniej jednak była cały czas na "wdechu " i nie chciała się rozluźnić. Aby jej podpowiedzieć zaczęłam głęboko wydychać powietrze, ale dopiero po moim głośnym "wzdechnieciu" Holly zrobiła to samo, głośno parsknęła po czym schyliła głowę do ziemi i zaczęła jeść trawę :).

Sytuacja 2.
Po skończonej jeździe z Holly, osiodłałam Miję i pojechałam na ta sama łąkę, tym razem miałam tą przewagę, że wiedziałam, iż w krzakach czai się "krowa - podglądaczka" i mogłam się na to przygotować. Przypomniała mi się stara metoda, aby skoncentrować konia na czymś innym. Pracowałyśmy pilnie przez ok. pół godziny bez żadnego problemu i najwyraźniej krowa albo została przez Mije niezauważona, albo Mija nie uznała jej za zagrożenie. Po 30 minutach skończyłam pracę i dałam Miji luźne wodze chcąc ją rozstępować.... Mija spuściła głowę do dołu. Ja również przyjęłam zrelaksowaną pozycję w siodle .....podziwiałam piękne okoliczności przyrody. Nagle Mia stanęła jak wryta patrząc się w kierunku krowy, dobre 200 metrów od niej. Chciałam zrobić to samo co z Holly ale żadne metody nie działały w kwestii posunięcia Miji do przodu. Mija stała jak posag, a miedzy łydkami czułam jak jej klatka piersiowa rozszerza się i zwęża w bardzo szybkim tempie, a bicie jej serca mocne i szybkie bicie serca było wyczuwalne przez cale moje ciało. Głaskałam, mówiłam, oddychałam....ale i tak musiałam odczekać swoje .... prawie 10 minut zanim Mija stwierdziła że może ruszyć do przodu. Pomimo, że jej serce przestało tak mocno i szybko bić i ruszyła do przodu to nie czuła się już tak pewnie i po prostu chciała iść sobie do domu :).

W obu tych sytuacjach nie było jakiegoś nieposłuszeństwa ze strony konia ani tym bardziej jego złej woli wobec mnie, był dużo silniejszy instynkt naturalny i ponad moją więzią z moimi końmi oraz ich umiejętnościami odpowiadania na pomoce zwyciężyło to co konie maja zapisane w genach .... i nic na to nie poradzę, ale mogę to zaakceptować i powinnam o tym pamiętać :)

sobota, 13 listopada 2010

Hiszpańskie sztuczki

Stęp hiszpański jest jedną z zabaw, które uprawiamy z Tiszem już od lata. Całą naukę traktuję jako zabawę i naukę komunikacji i nie o spektakularność stępa tu chodzi tylko o wzajemne porozumienie. Od paru dni dobrze nam wychodzi hiszpański stęp z ręki. Tzn. nie ma w nim spektakularności - jak już wcześniej pisałam - ale możemy wykonać dowolną ilość kroków z zawieszeniem przedniej nogi. Tisz robi te kroki całkowicie sam, bez bata i ogłowia, jedynie na sygnał mojej ręki i na głos. Myślę, że w efekcie dalszej pracy dojdziemy również do etapu wysokiego i obszernego stępa. Cały proces ja k dotychczas zajął nam około 5 miesięcy. Postanowiłam więc spróbować coś zdziałać z siodła i od kilku dni proponuję Tiszowi, żeby po prostu podniósł jedną czy drugą przednią nogę i przeniósł ciężar do przodu. I to się działo, za to dostawał nagrody. Wczoraj skończyłam na tym, że zrobił nieśmiało jeden krok i zaraz potem równie nieśmiało drugi, drugą nogą. Dziś nie spodziewałam się dużego postępu, ale kiedy poprosiłam o kroczek do przodu poszło jak po maśle, druga noga też. Więc mówię do niego: jak zrobisz cztery kroki pod rząd to idziemy do domu. I..... Oczywiście pyk: raz, dwa, trzy, cztery.... Strasznie żałowałam, że nie mogę tego powtórzyć, ale skoro była obietnica, to musiałam jej dotrzymać.
Jeśli mi ktoś powie, że mój koń nie rozumie co się do niego mówi ludzkim językiem, to niech przeczyta tą historyjkę jeszcze raz i jeszcze raz. Jeżeli nadal będzie twierdził swoje, to znaczy, że to właśnie ten ktoś nic nie rozumie.

Nasz blog czytają: