środa, 27 października 2010

Mniej znaczy Więcej

Autor: Emily
Ula podczas wakacji zorientowała się, że jazda bez siodła i ogłowia jest nie tyle możliwa co może przynieść więcej korzyści niż nam się zdaje. I chyba każdy z nas woli jak koń robi coś na naszą "delikatną prośbę" a nie na rozkaz przy użyciu różnego rodzaju sprzętu i patentów.
Na swojej klaczy Holly nie jeździłam od marca tego roku i jakieś 3 tygodnie temu po przeprowadzce do nowej stajni przyszła kolej wziać się do roboty. Holly jest bardzo spokojna i delikatna, niemniej jednak łatwo wyprowadzić ją z rownowagi. I również bardzo dokładnie potrafi mi pokazać w jaki sposób obchodzili się z nia ludzie wczesniej jak była jeszcze w treningu wyścigowym.
Ona ma strasznie dużo cierpliwości..... do mnie i tolerancji na moje błędy.... dopóki nie użyję za dużo siły, aby ją do czegoś zmusić. Wtedy tak jak by poraził ją prąd i zaczyna się bronić w bardzo niemiły sposób (szybko się cofa, nie patrzy się gdzie, a jeśli ja nie ustępuję to się wspina). Na szczęście ja już o tym wiem, tak samo jak o tym, że to głównie problem na linii kontakt - wędzidło - głowa. I dotychczas jak na niej jeździłam (ponad pół roku temu) to pomimo, że się starałam, aby kontakt był jak "najmilszy", to - tak długo jak miała wędzidło w pysku - była spięta a jakość jej chodów była bardzo słaba.
Tym razem postanowiłam zacząć ją jeździć na kantarku, takim jakiego używa Pat Parelli oraz mnóstwo innych ludzi pracujących metodami naturalnymi. Chciałam w ten sposób zdobyć jej zaufanie i rozpocząć od nowa unikając ponownej traumy.
Holly na kantarek zareagowała super, dla mnie nie było żadnej różnicy pomiędzy jazdą na ogłowiu z wędzidłem a na kantarku, natomiast Holly była bardzo rozluźniona i wyglądała jakby jej wakacje ciągle trwały :)
Po kilku dniach jazdy na kantarku okazało się, że Holly jest niezwykle miękka i czuła jeśli chodzi o swoją głowę i odpowiada na najmniejszy nacisk i najmniejszy ruch mojej reki.
Znalazłyśmy też z Holly jej "ulubione miejsce" którym jest wolny kłus na bardzo obniżonej szyi i pozwalałam jej tak podróżować przez większą cześć jazdy. Po wprowadzeniu nowego elementu, który ćwiczyłam przez kilka chwil znowu powracałam do jej ulubionego miejsca. Aż w końcu uznałam, że jest już na tyle wyluzowana i "bezpieczna" w moim towarzystwie, że po niecałych dwóch tygodniach założyłam ogłowie z jabłkowym wędziłem - oliwką bez nachrapnika.
Wszystko poszło gładko szczególnie, że kontynuowałam tą samą rutynę i Holly tak jakby powoli zaakceptowała, że wędzidło nie musi się kojarzyć ze stresem. Aczkolwiek był jeden dzień kiedy na placu jeździło dużo koni z czego 5 skakało i Holly ewidentnie się usztywniła i nie miałam już odczucia, że jest zadowolona ze spędzania czasu ze mną. Następnego dnia założyłam więc znowu kantarek i tak też robię co kilka dni, aby upewniać ją, że wszystko jest w porządku, że może mi zaufać :)

Holly pierwszy raz pod siodłem po 6 miesiacach



Holly Happy na kantarku


Holly pierwszy happy dzień z wędzidłem :)

poniedziałek, 25 października 2010

Angażowanie inteligencji konia

Kiedyś gdzieś przeczytałam, że konie są nie mniej inteligentne niż psy, tylko psom poświęca się więcej czasu i uwagi. No więc dziś mogę powiedzieć, że mój koń wykazał się typowym dla psów zachowaniem co by przynajmniej w części potwierdziło tą tezę.
Dziś był poniedziałek, czyli tzw. dzień konia. W planie spacer na padoczku i zabawy (z piłką, z konewką itp). Przyszliśmy na nasz padok, Tisz jak zwykle zaczął od tarzania, a potem miał tzw. czas wolny czyli mógł sobie skubać ostatnie przedzimowe źdźbła trawy. Ja w tym czasie postanowiłam zagrabić trochę liści na padoku licząc na to, że w przyszłym roku trawa będzie lepiej rosła. Okazało się, że Tisz już lekko się znudził (niestety trawa o tej porze roku delikatnie mówiąc nie jest bujna i już nie smakuje tak jak wiosną) i zaczął mnie zaczepiać do zabawy. Chciał wywalić moje wiaderko, do którego wrzucałam zgrabione liście. Gdy odeszłam z wiaderkiem zajął się konewką, którą bawi się w ten sposób, że ją podnosi "paszczą" i macha a potem rzuca za co dostaje marchewkę. Byłam zajęta grabieniem więc nie przyniosłam marchewki. Najwyraźniej zabawa z oczywistych względów po kilku chwilach przestała być atrakcyjna a jego uwagę przyciągnął mój czerwony koszyk, w którym m.in. mam zawsze torebkę z marchewkami. Tisz dokładnie pamięta, że to jest "ważny" koszyk, a idąc na padok stara się włożyć nos i wydobyć z niego jakiś smakołyk co zawsze wydaje mi się zabawne. No więc ten samotnie stojący przy ogrodzeniu koszyk stał się jego celem i po chwili zobaczyłam jak Tisz z sukcesem wydobył z niego torebkę z marchewkami. Kiedy spokojnym acz zdecydowanym krokiem ruszyłam by ratować moje "nagrody", których używam w różnych zabawach z Tiszem, mój koń zaczął uciekać kłusem z torebką marchewek w zębach, gubiąc po drodze pokrojone cząstki. Był wyraźnie zadowolony z siebie, w przeciwieństwie do mnie. Na całym padoku były porozrzucane cząstki marchewek, a ja je zbierałam, bo przecież miałam jeszcze w planie zabawy z nagrodami. Tisz chodził za mną krok w krok i również próbował zbierać. To był niezaplanowany ale bardzo sympatyczny punkt dzisiejszego dnia.
Mimo, że jego psota była trochę dla mnie uciążliwa to byłam bardzo zadowolona, bo Tisz nie tylko pokazał swoją inteligencję, ale też inicjatywę do zabawy - a to oznaka zdrowej psychiki.

sobota, 23 października 2010

Relaksu ciąg dalszy

Jakiś czas temu kupiłam książkę pt. "Konia kształtuje jeździec", która poświęcona jest funkcjom poszczególnych mięśni u konia. Opisuje ona m.in jak działają i współdziałają mięśnie i jakie znaczenie w tym mechanizmie mają tzw. pomoce jeździeckie.

Spośród wielu wątków zwrócił moją uwagą opis funkcji mięśni szyi, który wskazuje na ogromną rolę tej partii mięśni w utrzymywaniu prawidłowej postawy podczas jazdy. Nie będę się szczegółowo rozpisywać bo z całą pewnością książka lepiej to tłumaczy, dość, że z opisu wynika, że to te właśnie mięśnie w dużej części odpowiedzialne są za zebranie i za właściwą pracę całego mechanizmu ruchu.

Mając na uwadze nasze zdefiniowane problemy wynikające ze złego siodła czyli przekoszenie łopatek, spięcie szyi, brak mięśni na szyi - poza innymi działaniami (zmiana siodła, ćwiczenia i akupunktura) postanowiłam robić masaż przed i po jeździe. Do tego kupiłam specjalny żel do masażu rozluźniającego.

Wczoraj i dziś była taka ładna pogoda, że wracać do domu się nie chce. Dlatego poza tym, że mieliśmy z Tiszem trening rano i spacer po treningu zostałam i wczoraj i dziś z Tiszem też po obiedzie. To co chcę opisać stało się również wczoraj, ale chciałam sprawdzić czy się powtórzy, czy może nie był to przypadek. 

Po obiedzie poszliśmy jeszcze raz na padok. Były zabawy piłką, były różne ćwiczonka, było też skubanie trawy i tarzanie w piachu, jak również wygrzewanie się w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Ogólnie mówiąc Tisz miał zagospodarowany czas od 10 rano do 14.30. O 14.30 wróciliśmy do stajni i jak zwykle na zakończenie zaczęłam mu robić masaż szyi. Po kilku ruchach Tisz opuścił głowę, rozluźnił mięśnie i delikatnie zaczął przymykać oczy. Mój masaż też stał się delikatniejszy. W stajni było cicho, popołudniowe słońce wpadało przez okna, cicho grało radio. Ja Tisza masowałam a on zaczął jak dziecko ziewać raz po raz i zamykał oczy. Spojrzałam na jego męskość pod brzuchem (a raczej końskość :-)) - maił całkowicie rozluźnioną. Przeżuwał i ziewał na przemian. Ale miło! Mój wyluzowany Koń zasypia w mojej obecności jak dziecko :-).

PS. Po kilku minutach skończyłam delikatnie masaż bo ... pomyślałam sobie że jak tak dalej pójdzie to może nieświadomie go zahipnotyzuję.

piątek, 22 października 2010

Jak to jest jak koń mruczy....

Dziś prawie się popłakałam: Tisz jest coraz lepszy, miększy i elastyczniejszy. Robię mu masaż na szyję przed i po jeździe i nowe poprawione siodło bardzo, ale to bardzo polepszyło się. Poza tym teraz jak już jest chłodniej na obiad dolewam do owsa trochę gorącej wody, żeby miał ciepłe jedzenie. No i dziś poszłam z wiaderkiem do myjki żeby dolać wodę i wracam a on zarżał na widok mnie i wiaderka oczywiście, tzn tak zamruczał jak to konie potrafią robić. Słyszałam to po raz pierwszy u Tisza. No i dlatego się rozczuliłam bo chyba mu dobrze :-).

piątek, 15 października 2010

Kilka dni po akupunkturze

No muszę powiedzieć, że jak pierwszy raz wsiadłam po akupunkturze - to zn. po 4 dniach to byłam nieco zawiedziona. Było spokojnie, ale też normalnie, nie zauważyłam jakiś wielkich zmian.

Aż tu nagle następnego dnia: luźny kłus, piękne zagalopowania ze stępa, pierwsze zagalopowanie oczywiście z kłusa jest zwykle słabsze, ale jest o niebo lepsze niż wcześniej, przejścia kłus - stęp i stęp - kłus - super.
Ogólnie super się jeździ, prawie przez cały czas Tisz ma postawione uszy i wywija nimi jak radarami. Czasem się jeszcze spina po prawej stronie ale udaje mi się to szyblko poluźnić. Na spacer idzie z głowa podniesioną i ciekawą świata.

Postanowiłam, że będę robić mu masaże przed jazdą na te mięśnie na szyi, i po jeździe, dodatkowo stretching po jeździe. (o stretchingu napisze osobny post).

Wniosek: po akupunkturze efektu przychodzą stopniowo, dopiero po kilku dniach jest trochę lepiej, a potem już każdy dzień to postęp.

niedziela, 10 października 2010

Akupunktura

Powiem tak: Akupunktura jest świetna.
A było to tak: umówiłam się na zabieg z Kasią Żukiewicz - cenioną i polecaną przez wiele osób i może jedyną osobą w obrębie Warszawy, która zajmuje się akupunkturą dla koni.

Najpierw Kasia obejrzała konia, oceniła stęp, kłus pod kątem rozluźnienia. Diagnoza była taka, że Tisz nadal jest spięty szczególnie w szyi. Niestety trudno jest w takiej chwili ocenić z czego mogą wynikać nieregularności w ustępowaniu od łydki w prawo: czy z napięcia szyi, czy z akiegoś problemu w przedniej nodze, który powoduje napięcie w szyji (co mnie przeraziło i zaniepokoiło). Tak czy owak, doszłyśmy z Kasią do wniosku, że akupunktura na pewno pomoże w rozluźnieniu i Kaisa przystapiła do zabiegu.

Zabieg akupunktury składał się z dwóch części: nakłuwanie igłami i masaż.

Igiełki są cieniuteńkie, i w zasadzie przy nakłuwaniu  Tisz ledwo co zauważył, że coś się działo: dostał 1 w okolicy kłebu i 1 w okolicy szyi ( i tak też po drugiej stronie). Stał z tymi igłami około 15 minut po czym Kasia wyciągnęła te igły i następnie zrobiła mu masaż.
Następne 3 dni miały być spokojne i lekkie.

Postanowiłam więc zaplanować je tak: pierwszy dzień spacer, drugi dzień lonża i delikatny trening, trzeci dzień lekki trening nieco aktywniejszy niż poprzedniego dnia. Jak postanowiłam tak tez zrobiłam. Z tym, że trzeciego dnia lonżowałam na 2 lonżach i powiem szczerze - duuuuuuża różnica w jakości chodów i rozluźnieniu konia. Już nigdy nie będę lonżować na jednej lonży.



Kolejnego dnia przyszłam do stajni z jeszcze jednym postanowieniem. Powiedział stajennemu żeby dostał więcej owsa na śniadanie i na kolację. Na razie dodałm po 1/4 miarki czyli w sumie 1/2 - i tisz to słyszał. Ubrałam go w spacerową derke i poszliśmy na ten plac bo tak robię, że zamiast głupiego stępowania w kółko po małej hali idziemy na spacer z atrakcjami. No i jak doszliszmy do tego dużego placu to tam były drągi i przeskody. Więc najpierw spacerkiem po drągach a potem razem ze mną kłusikiem po drągach.  Patrzę a Tisz kłusuje prze drągi z szyjaąjak łabędź. Więc biegniemy jeszcze raz a na końcu drągów marchewka - a on znów jak łabędź. Wiec myślę sobie: zobaczymy jak  będzie z przeszkodą. Zrobiłam mała kopertkę i biegniemy razem: a Tisz pyk i ładnie przeskakuje. Więc poszłam do wejścia i mówię sobie jak ty taki chętny to zamknę wejście (czy jak wolisz wyjście :)) i spróbuję go wpuścić swobodnie na wyższą przeszkodę. Jak tylko zamknęłam wejście to już czułam, że go roznosi więc odpięłam uwiąz a on.... barany podskoki, i rży i ihahahaha i barany i galop - jak dziecko. Ihihihihhi ihahahhaah. A ja miałam aż łzy w oczach bo zobaczyłam radosnego konia, który sobie biega jak chce i się cieszy. I jak już pobarankował to przyszedł do mnie. Więc go chciałam wpuścić na tą przeszkodę i jak tylko był na linii przeszkody to znów puscił się do przodu pyknął ją bez żadnego problemu i znów barany podskoki ihahahaha itd....i znów jak pobiegał to przyszedł do mnie
Aż trudno uwierzyc że aż tak sie ucieszyl..... na wiesc o zwiekszeniu zarcia :-). Ale serio, to wysdaje mi się, że dzięku\i tej akupunkturze coś mu puściło w tej szyji i poczuł rozluźnienie jakiego nie czół ood dwóch lat.
Potem był kolejny normalny trening z ręki na dwóch lonżach. Tisz był super.

piątek, 1 października 2010

Rozwiązywanie zagadki c.d.

W poprzednim poście pisałam o tym jak okazało się, że Tisz miał złe siodło i że w związku z tym był łopatkami "przekoszony" w lewo. (tzn. wysuwa w bok lewą łopatkę uginając się pod naporem za ciasnego siodła z prawej strony.
Oczywiście diagnoza to pierwszy krok do sukcesu, ale jeszcze nie sukces. Zaczęłam więc na oklep ale w ogłowiu robić różne ćwiczenia (wolty, ósemki, serpentyny) ze zwróceniem szczególnej uwagi na działanie spychające na lewą łopatkę. Przez pierwsze 2-3 treningi zauważyłam wyraźną zmianę, wolty w lewo nie były problemem, ale.... po 3 dniach Tisz zaczął protestować. Po prostu jakakolwiek próba zgięcia w lewo od łuydki powodowała całkowite spięcie i Tisz po prostu się cały w napięciu zatrzymywał a nawet cofał. Byłam bardzo zmartwiona, bo pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to taka, że moja jazda na oklep jakoś źle zadziałała. Więc poszłam do stajni i obmacałam cały kręgosłup. Potem weszłam do boksu innego konia, żeby porównać reakcję na moje macanie. Ku mojej "radości" ten inny koń bardziej reagował. Dla pewności skonsultowałam się ze wszystkimi moimi zaufanymi osobami pytając czy jazda na oklep ma jakiś negatywny wpływ na konia. Zrobiłam też sesję na ten temat w internecie. I wszyscy i wszędzie mówili, że jazda na oklep jest dla konia bardzo dobra i jeżeli jeździec w miarę dobrze siedzi to nie ma żadnych negatywnych skutków.

Dobrze i źle - wiadomo - bo nie mam przyczyny takiego a nie innego zachowania Tisza. Nie pozostało mi w tamtej chwili nic innego jak tylko potraktować to jako "klasyczny foch" (choć muszę przyznać wcale mi to do niego nie pasowało).  Dla własnego bezpieczeństwa wzięłam czarną wodzę, pożyczyłam w miarę dobre siodło, założyłam ogłowie i postanowiłam Tisza przepchnąć przez tego focha.

Następny trening był trudny. Ogólnie jeżeli używam czarnej wodzy to z założenia mam ją luźną i tylko na krótkie chwile w celu korekty jakiejś sytuacji skracam ją do odpowiedniej długości. no i własnie na tym następnym treningu taka sytuacja zdarzyła się kilka razy. Tisz się zapierał, zaczynał cofać, musiałam zamknąć go wodzami i przepchnąć do przodu. Po jakiejś chwili kłusa znów to samo.... Powiem szczerz: była załamana. Zupełnie nie wiedziałam co się stało. W kolejnych dniach był niewielki postęp - tzn. ilość tych zdarzeń malała. Więc i mój nastrój się poprawiał. W końcu po kilkunastu dniach Tisz przestał protestować, więc po kilku treningach gdzie w ogóle nic się nie działo postanowiłam zrezygnować z czarnej wodzy.

Ale to nie był koniec problemu. Szczerze mówiąc oczekiwałam, że po 2 miesiącach bez tego nieszczęsnego siodła, po masażu i jeździe na oklep, po częstych spacerach po padoku na słońcu - oczekiwałam, że Tisz wróci do dobrej formy. A tu nadal problem na prawej wodzy. Poza tym pozostał cały czas, a nawet się nasilił problem z nieregularnością przy łopatce na prawo i w ustępowaniu na prawo.

Jeździłam i myślałam co tu zrobić? Moje podejrzenie było takie: ponieważ Tisz był od tego siodła wykrzywiony w ten sposób, że miał wysunięte na lewo łopatki, to w wyniku korygowania tego ustawienie wprawdzie może zaczął prostować łopatki, ale ścięgna i mięśnie po prawej stronie przyzwyczajone już do krzywej postawy zaczęły go boleć. Może nawet miła przykurcz, który mogłam miesiącami próbować zlikwidować jakimiś ćwiczeniami bez gwarancji sukcesu. Aż w końcu przypomniałam sobie o akupunkturze. I zdecydowałam, że zrobię to.

cdn.

Nasz blog czytają: