Wiadomo wszem i wobec, że trening powinien się zacząć od stępa i na stępie kończyć. Można to okreslić dwoma słowami: rozgrzewka i rozluźnienie.
Oczywiście na temat tych dwóch etapów treningu pewnie napiszę kiedyś osobny wątek, ale już jakiś czas temu pomyślałam sobie (bazując na tym co zaleca się dla nas w tańcu czy gimnastyce), że warto jest jeszcze do tego dodać kilka innych elementów, które spowodują, że Tisz stanie się bardziej elastyczny. Potwierdziła to Kasia Żukiewicz proponując mi ćwiczenia stretchingowe, które (ku jej zdziwieniu!) już z Tiszem robiliśmy od kilku tygodni. Potwierdziła to też Karen Rolf w swojej genialnej książce opisując ćwiczenia na ruchomość łopatek. Trzeba jednak zaznaczyć, że te ćwiczenia dają efekt jedynie wówczas, kiedy są robione regularnie i często (najlepiej codziennie). Znów odwołując się do naszej gimnastyki: jeżeli chcemy nauczyć się szpagatu, to codziennie musimy robić różne ćwiczenia rozciągające, rozluźniające i uelastyczniające i dopiero po jakimś czasie nasze możliwości się zwiększą i któregoś dnia będziemy mogli zrobić szpagat. Próba wykonania szpagatu bez tych żmudnych codziennych ćwiczeń może się skończyć "niezłą" kontuzją. Warto o tym pamiętać podczas treningu z koniem.
Wszystkie ćwiczenia, które opiszę poniżej wykonuję na koniec lub po treningu, kiedy koń jest bardzo bardzo dobrze rozgrzany.
Ruchomość łopatek:
Ćwiczenie 1: w trakcie treningu przy wykonywaniu ustępowania od łydki na 2-3 kroki przed dojściem do ściany proszę Tisza, aby jego łapatki "doszły" pierwsze. Kiedy uda się to osiągnąć zatrzymuję Tisza zaraz przy ścianie w zgięciu, rozluźniam delikatnie kontakt i pozwalam odpocząć. Taka chwila odpoczynku pokazuje mu, że właśnie o to mi chodziło.
Ćwiczenie 2: często wykonujemy z Tiszem to ćwiczenie w trakcie końcowego stępa, kiedy już mamy derkę na zadzie :-). Ćwiczenie polega na wykonaniu w stępie jednym ciągiem na przemian dwóch rodzajów zgięcia. Np. idąc po ścianie robimy łopatkę na przemian z renwersem lub tzw. odwrotną łopatkę na przemian z trawersem.Ważne jest, aby skoncentrować się na ustawieniu i płynnej zmianie ustawienia łopatek, a nie na tym czy pokrywają się ślady odpowiednich kopyt (niestety w wielu poradnikach tylko na to się zwraca uwagę).
Oczywiście obydwa te ćwiczenia należy wykonywać symetrycznie czyli tyle samo razy na każdą stronę i najlepiej naprzemiennie. Podobnie zresztą jak ćwiczenia stretchingowe, które robimy po treningu w boksie lub w trakcie krótkiego spaceru. Do tych ćwiczeń zawsze mam dużo małych kawałków marchewek, jako nagrody (małe, bo trzeba ich mieć dużo i nie tracić czasu aby koń zbyt długo przeżuwał).
Ćwiczenia stretchingowe (oczywiście na obydwie strony):
- odkręcanie głowy w stronę zadu, początkowo tyle ile koń może, ale stopniowo trzymam marchewkę coraz dalej, aż wreszcie Tisz sięga pyskiem aż do słabizny. Ważne: powtarzam kilka razy to samo ale za każdym razem proszę Tisza żeby wyprostował głowę.
- odkręcanie głowy do łopatki
- odkręcanie głowy po marchewkę, którą trzymam z boku ale możliwie daleko od konia, tak, żeby sięgał po nią ale bez poruszenia nogami
- naciąganie szyi poprzez sięganie po marchewkę ustawioną pod brodą
- naciąganie grzbietu poprzez sięganie po marchewkę między przednie nogi
Skala trudności tych ćwiczeń zwiększa się w trakcie jednej sesji ale też z czasem i z sesji na sesję. Ale robimy zawsze tylko tyle ile koń może sam się wygiąć.
Ostatnio też wymyśliłam ciekawe ćwiczenie na rozluźnienie łopatek po treningu: proszę Tisza żeby podniósł nogę, ale żeby też jednocześnie opuścił głowę i rozluźnił szyję. Jedną ręką daję mu nagrodę a drugą rozmasowuję łopatkę i nogę starając się żeby Tisz ją miał podniesioną ale luźną.
Wszystkie te ćwiczenia nie dają efektów z dnia na dzień. Ale po roku takiej właśnie pracy widzę i czuję jak Tisz się zmienił, jaki jest elastyczny, giętki i swobodny. Czasem mam wrażenie podczas jazdy, że nie jadę tylko płynę - prawdziwa przyjemność.
O czym piszemy
"odpuszczanie"
"ulubione miejsce"
Akupunktura
angażowanie inteligencji konia
bieganie luzem
budowa mięśni
ciekawe ćwiczenia
czas treningu
diagnozowanie problemów
dodania w kłusie
doświadczenie
gdy konia boli
gimnastyka
intuicja
klikanie
kontrola kontaktu na wodzach
lonżowanie
lotna zmiana nogi
masaż szyi
nasza psychika
nowy koń
ocena postępów
plan pracy
płochliwy koń
Po akupunkturze
po kontuzji
pomoce jeździeckie
pozytywne nastawienie
praca z energią
psychika konia
rozgrzewka
rozluźnienie łopatek
rozprężenie
skoki luzem
skrzywienie na jedną stronę
słabe zagalopowania
słaby kłus
stęp hiszpański
transport
trening
trudny początek
ujeżdżenie naturalne
wizualizacja
zabawa
poniedziałek, 28 lutego 2011
czwartek, 24 lutego 2011
Skąd koń ma wiedzieć, że dobrze zrobił?
Sukces uskrzydla - to powiedzenie zna każdy. Ale już nie każdy i nie zawsze uważa, że lepiej jest chwalić i nagradzać niż krytykować i karać. A wśród tych co nawet tak uważają, (o dziwo!) nie wszyscy tę zasadę stosują. A przecież jak się chce żeby koń stał się Pegazem (oczywiście mam na myśli pewną przenośnię) potrzeba, aby wiedział o swoich codziennych małych sukcesach, które z czasem zamienią się w jego psychice w poczucie zadowolenia, swobody, harmonii i uskrzydlają naszego rumaka.
Ja chcę jak najwięcej chwalić Tisza za każdą najdrobniejszą rzecz, którą robi dobrze. Wiąże się to z tym, że będąc z nim muszę być cały czas skoncentrowana na nim i jego zachowaniu, by móc zauważyć najdrobniejsze powody do pochwał. "Jeśli chcesz obcować z koniem, to po prostu z nim BĄDŹ" - przeczytałam kiedyś. Lubię to, tak samo jak lubię obcować z małymi dziećmi (z dziećmi bowiem jest podobnie jak z koniem), bo uczestniczenie w takiej relacji na 100% jest niezwykle ciekawym doświadczeniem.
Są dwie powszechnie znane metody nagradzania: głaskanie i nagroda jedzeniowa (cukier, marchewka, smakołyk). Głaskanie jednak jest mało wyrazistą metodą (przynajmniej w moim przypadku), bo ja głaszczę Tisza przy każdej okazji :-). Za to nagrody jedzeniowe - zdecydowanie bardziej jednoznaczny komunikat dla konia - zawsze jednak wzbudzają wątpliwości. Poza tym podczas treningu - raczej do zastosowania sporadycznie.
Ostatnio wypróbowałam metodę, którą opisała w swoich ćwiczeniach Karen Rolf (Ujeżdżenie naturalnie!). Bazuje ona na założeniu, że koń dąży do postawy i sytuacji, w której jest mu przyjemnie i wygodnie. A skoro tak - to zatrzymanie go w postawie, której oczekujemy i pozwolenie na chwilę odpoczynku i rozluźnienia powinno być wyrazistą nagrodą. Jak się okazało jest nagrodą i to bardzo skuteczną do dalszej pracy. Opiszę to na przykładzie wykonywania "łopatki do wewnątrz", ale również w innych ćwiczeniach, w których mobilizowałam Tisza do konkretnego ustawienia ciała doskonale się to sprawdziło.
Tak więc Tisz wykonywał "łopatkę do wewnątrz" w obydwie strony, ale na lewo "wchodził" w łopatkę z wyraźnym oporem, często tracił po kilku krokach impuls, przechodził do stępa lub się irytował. Najprawdopodobniej był to ciągle efekt traumy po zbyt ciasnym siodle, które uciskało go w prawą łopatkę, przez co miał ją zablokowaną i bronił się przed poruszaniem się w tym kierunku. Siodło już od dawna jest dobre, po akupunkturze i masażach już nic go nie powinno boleć - ale trauma pozostała. Żeby to przełamać potrzebne było kilka etapów, które zadziały się na 3-4 treningach.
Etap 1:
Moje oczekiwanie: wejść jakolwiek w łopatkę i zrobić dosłownie kilka kroków = zatrzymuję konia w ustawieniu łopatką do wewnątrz, odpuszczam łydki, rozluźniam lekko kontakt i pozostajemy tak w bezruchu kilkanaście sekund. Powtarzam to jeszcze 2 razy i po tym robię przerwę na żucie z ręki w kłusie lub stęp swobodny. Jeżeli mam poczucie, że wejście w łopatkę i te kilka kroków mamy już "ustalone" to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i przechodzę dalej.
Etap 2:
Staram się zmobilizować Tisza do kilkunastu kroków we właściwym ustawieniu i znów się zatrzymuję w ustawieniu i daję chwilę odpoczyku. Robię dokładnie tyle kroków ile sobie wyobraziłam (np. do następnej litery, albo do połowy ściany) unikając sytuacji, że to Tisz będzie chciał się zatrzymać czy napiąć. Przerywam zawsze wtedy, kiedy koń jeszcze się stara, żeby wiedział, że nagroda jest wtedy jak się stara a nie wówczas gdy "przepada". Jeżeli mam poczucie, że mamy już "ustalone", że po wejściu w łopatkę chodzi o to, żeby pozostając w ustawieniu przemieszczać się swobodnie wzdłuż ściany to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i 2 i przechodzę dalej.
Etap 3:
W ten sam sposób jak wcześniej zwiększam dystans, zakładając tym razem, że po trzecim razie poza chwilą odpoczynku Tisz dostanie kostkę cukru i głaskanie i zakończę wykonywanie tego ćwiczenia danego dnia.
Efekty były widoczne z treningu na trening. Tisz zaczął chętnie przygotowywać się do łopatki już w narożniku i potrafił iść w ustawieniu coraz większy dystans, aż doszliśmy do całej długości ściany. Oczywiście możemy teraz szlifować jakość i szczegóły - ale wygląda na to, że opór przed łopatką już mamy przełamany.
Karen Rolf bardzo zwraca uwagę na to, żeby nie stawiać zbyt wygórowanych oczekiwań, ale jeżeli już się je określiło, to żeby je osiągnąć. Mówi, że jeśli nie udało nam się osiągnąć zamierzonego efektu, to najprawdopodobniej nasze oczekiwania były zbyt wysokie. Dlatego powyżej opisane etapy mogą być jeszcze bardziej podzielone na mniejsze kroki. Najważniejsze bowiem jest żeby nagradzać za osiąganie mini-celów i w ten sposób dojść do ostatecznego efektu. A czy stanie się to w trakcie 3 czy 4 treningów jest to kompletnie bez znaczenia. Jeśli koń zrozumie za co jest nagradzany odpoczynkiem, zapamięta to bardzo skutecznie.
Ja chcę jak najwięcej chwalić Tisza za każdą najdrobniejszą rzecz, którą robi dobrze. Wiąże się to z tym, że będąc z nim muszę być cały czas skoncentrowana na nim i jego zachowaniu, by móc zauważyć najdrobniejsze powody do pochwał. "Jeśli chcesz obcować z koniem, to po prostu z nim BĄDŹ" - przeczytałam kiedyś. Lubię to, tak samo jak lubię obcować z małymi dziećmi (z dziećmi bowiem jest podobnie jak z koniem), bo uczestniczenie w takiej relacji na 100% jest niezwykle ciekawym doświadczeniem.
Są dwie powszechnie znane metody nagradzania: głaskanie i nagroda jedzeniowa (cukier, marchewka, smakołyk). Głaskanie jednak jest mało wyrazistą metodą (przynajmniej w moim przypadku), bo ja głaszczę Tisza przy każdej okazji :-). Za to nagrody jedzeniowe - zdecydowanie bardziej jednoznaczny komunikat dla konia - zawsze jednak wzbudzają wątpliwości. Poza tym podczas treningu - raczej do zastosowania sporadycznie.
Ostatnio wypróbowałam metodę, którą opisała w swoich ćwiczeniach Karen Rolf (Ujeżdżenie naturalnie!). Bazuje ona na założeniu, że koń dąży do postawy i sytuacji, w której jest mu przyjemnie i wygodnie. A skoro tak - to zatrzymanie go w postawie, której oczekujemy i pozwolenie na chwilę odpoczynku i rozluźnienia powinno być wyrazistą nagrodą. Jak się okazało jest nagrodą i to bardzo skuteczną do dalszej pracy. Opiszę to na przykładzie wykonywania "łopatki do wewnątrz", ale również w innych ćwiczeniach, w których mobilizowałam Tisza do konkretnego ustawienia ciała doskonale się to sprawdziło.
Tak więc Tisz wykonywał "łopatkę do wewnątrz" w obydwie strony, ale na lewo "wchodził" w łopatkę z wyraźnym oporem, często tracił po kilku krokach impuls, przechodził do stępa lub się irytował. Najprawdopodobniej był to ciągle efekt traumy po zbyt ciasnym siodle, które uciskało go w prawą łopatkę, przez co miał ją zablokowaną i bronił się przed poruszaniem się w tym kierunku. Siodło już od dawna jest dobre, po akupunkturze i masażach już nic go nie powinno boleć - ale trauma pozostała. Żeby to przełamać potrzebne było kilka etapów, które zadziały się na 3-4 treningach.
Etap 1:
Moje oczekiwanie: wejść jakolwiek w łopatkę i zrobić dosłownie kilka kroków = zatrzymuję konia w ustawieniu łopatką do wewnątrz, odpuszczam łydki, rozluźniam lekko kontakt i pozostajemy tak w bezruchu kilkanaście sekund. Powtarzam to jeszcze 2 razy i po tym robię przerwę na żucie z ręki w kłusie lub stęp swobodny. Jeżeli mam poczucie, że wejście w łopatkę i te kilka kroków mamy już "ustalone" to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i przechodzę dalej.
Etap 2:
Staram się zmobilizować Tisza do kilkunastu kroków we właściwym ustawieniu i znów się zatrzymuję w ustawieniu i daję chwilę odpoczyku. Robię dokładnie tyle kroków ile sobie wyobraziłam (np. do następnej litery, albo do połowy ściany) unikając sytuacji, że to Tisz będzie chciał się zatrzymać czy napiąć. Przerywam zawsze wtedy, kiedy koń jeszcze się stara, żeby wiedział, że nagroda jest wtedy jak się stara a nie wówczas gdy "przepada". Jeżeli mam poczucie, że mamy już "ustalone", że po wejściu w łopatkę chodzi o to, żeby pozostając w ustawieniu przemieszczać się swobodnie wzdłuż ściany to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i 2 i przechodzę dalej.
Etap 3:
W ten sam sposób jak wcześniej zwiększam dystans, zakładając tym razem, że po trzecim razie poza chwilą odpoczynku Tisz dostanie kostkę cukru i głaskanie i zakończę wykonywanie tego ćwiczenia danego dnia.
Efekty były widoczne z treningu na trening. Tisz zaczął chętnie przygotowywać się do łopatki już w narożniku i potrafił iść w ustawieniu coraz większy dystans, aż doszliśmy do całej długości ściany. Oczywiście możemy teraz szlifować jakość i szczegóły - ale wygląda na to, że opór przed łopatką już mamy przełamany.
Karen Rolf bardzo zwraca uwagę na to, żeby nie stawiać zbyt wygórowanych oczekiwań, ale jeżeli już się je określiło, to żeby je osiągnąć. Mówi, że jeśli nie udało nam się osiągnąć zamierzonego efektu, to najprawdopodobniej nasze oczekiwania były zbyt wysokie. Dlatego powyżej opisane etapy mogą być jeszcze bardziej podzielone na mniejsze kroki. Najważniejsze bowiem jest żeby nagradzać za osiąganie mini-celów i w ten sposób dojść do ostatecznego efektu. A czy stanie się to w trakcie 3 czy 4 treningów jest to kompletnie bez znaczenia. Jeśli koń zrozumie za co jest nagradzany odpoczynkiem, zapamięta to bardzo skutecznie.
Należymy do tego samego świata - my i konie
Przychodzę sobie któregoś zimowego dnia do stajni, witam się z Tiszem i ... na jego wardze widzę nabrzmiałą kulkę. Co to? Próbuję obejrzeć, dotknąć - ale najwyraźniej boli go to, tym bardziej, że zauważyłam również, że warga jest spuchnięta w tym miejscu.
Zastanawiałam się przez chwilę czy go coś ugryzło, czy może sobie czymś przyszczypał, a może to jakiś czyrak. Doszłam szybko do wniosku, że cokolwiek to jest weterynarz jest niezbędny. Jak to bywa - była to niedziela - więc pomóc mogłam Tiszowi dopiero w poniedziałek. Choć wydawało się, że nie jest to jakaś bardzo poważna sprawa, to jednak byłam trochę smutna i zatroskana. Umówiłam weterynarza i poszłam z Tiszem na spacer.
Spotkaliśmy stajennego - p. Waldka i "pochwaliliśmy się" naszą krostą. Pan Waldek poradził mi, żebym przyłożyła Tiszowi czosnek, na 10 minut. Hmmm, - pomyślałam - nie zaszkodzi, a może pomoże - w końcu to naturalny antybiotyk. Jak wróciliśmy do stajni, pan Waldek przyniósł mi ząbek czosnku i.... pomyślałam: Do dzieła dziewczyno! Nie było to łatwe. W międzyczasie bąbel na wardze Tisza pękł podczas jedzenia siana. Pewnie poza bólem czuł również szczypanie. "Gimnastykowałam się " z Tiszem 2,5 godziny próbując przyłożyć posikany czosnek do tej rany. (Zakwasy w rękach od przytrzymywania końskiej głowy miałam jeszcze przez następne dni). Po tych 2,5 godzinach "negocjacji" chyba przypadkiem udało mi się przytknąć czosnek i kilka cząstek i przykleiło się do ranki. Szybko założyłam kantar (nie chciałam żeby to zaraz odpadło) i wyszłam ze stajni na kilkanaście minut spaceru. Oczywiście jak wróciliśmy do stajni czosnek odpadł po pierwszym schyleniu głowy do siana. Ale byłam zadowolona, że te 10-15 minut miał szanse zadziałać.
Następnego dnia jadąc do stajni myślałam: albo będzie gorzej, albo lepiej... Chciałam wierzyć, że się poprawiło, ale też przygotować się psychicznie na to, że nic nie zadziałało. I.... zobaczyłam ładnie przyschnięty strupeczek. Pomyślałam: PanieWaldku, dziękuję! Przyjechała pani weterynarz, ale praktycznie już nic nie miała do zrobienia. Ranka goiła się w oczach, jak wyjeżdżałam ze stajni to wyglądała znacznie lepiej niż jak przyjechałam. Po kilku dniach prawie nie ma śladu, sądzę że za 3-4 dni będzie to tylko wspomnienie.
Po tym jak to wyglądało na początku i jak się goiło doszłam do wniosku, że Tiszmen miał opryszczkę, taką samą jak miewają ludzie tylko w wymiarze końskim. (Przypomniała sobie też jak to boli :-( ). Wcześniej nigdy nie myślałam, że to jest możliwe u koni.
Opowiadając to pewnemu znajomemu zapytałam: Czy zwierzęta chorują na te same choroby co ludzie? Czy też ludzie chorują na te choroby co zwierzęta? A on mi odpowiedział: Ludzie to zwierzęta, należymy do tego samego świata - i tyle.
Zastanawiałam się przez chwilę czy go coś ugryzło, czy może sobie czymś przyszczypał, a może to jakiś czyrak. Doszłam szybko do wniosku, że cokolwiek to jest weterynarz jest niezbędny. Jak to bywa - była to niedziela - więc pomóc mogłam Tiszowi dopiero w poniedziałek. Choć wydawało się, że nie jest to jakaś bardzo poważna sprawa, to jednak byłam trochę smutna i zatroskana. Umówiłam weterynarza i poszłam z Tiszem na spacer.
Spotkaliśmy stajennego - p. Waldka i "pochwaliliśmy się" naszą krostą. Pan Waldek poradził mi, żebym przyłożyła Tiszowi czosnek, na 10 minut. Hmmm, - pomyślałam - nie zaszkodzi, a może pomoże - w końcu to naturalny antybiotyk. Jak wróciliśmy do stajni, pan Waldek przyniósł mi ząbek czosnku i.... pomyślałam: Do dzieła dziewczyno! Nie było to łatwe. W międzyczasie bąbel na wardze Tisza pękł podczas jedzenia siana. Pewnie poza bólem czuł również szczypanie. "Gimnastykowałam się " z Tiszem 2,5 godziny próbując przyłożyć posikany czosnek do tej rany. (Zakwasy w rękach od przytrzymywania końskiej głowy miałam jeszcze przez następne dni). Po tych 2,5 godzinach "negocjacji" chyba przypadkiem udało mi się przytknąć czosnek i kilka cząstek i przykleiło się do ranki. Szybko założyłam kantar (nie chciałam żeby to zaraz odpadło) i wyszłam ze stajni na kilkanaście minut spaceru. Oczywiście jak wróciliśmy do stajni czosnek odpadł po pierwszym schyleniu głowy do siana. Ale byłam zadowolona, że te 10-15 minut miał szanse zadziałać.
Następnego dnia jadąc do stajni myślałam: albo będzie gorzej, albo lepiej... Chciałam wierzyć, że się poprawiło, ale też przygotować się psychicznie na to, że nic nie zadziałało. I.... zobaczyłam ładnie przyschnięty strupeczek. Pomyślałam: PanieWaldku, dziękuję! Przyjechała pani weterynarz, ale praktycznie już nic nie miała do zrobienia. Ranka goiła się w oczach, jak wyjeżdżałam ze stajni to wyglądała znacznie lepiej niż jak przyjechałam. Po kilku dniach prawie nie ma śladu, sądzę że za 3-4 dni będzie to tylko wspomnienie.
Po tym jak to wyglądało na początku i jak się goiło doszłam do wniosku, że Tiszmen miał opryszczkę, taką samą jak miewają ludzie tylko w wymiarze końskim. (Przypomniała sobie też jak to boli :-( ). Wcześniej nigdy nie myślałam, że to jest możliwe u koni.
Opowiadając to pewnemu znajomemu zapytałam: Czy zwierzęta chorują na te same choroby co ludzie? Czy też ludzie chorują na te choroby co zwierzęta? A on mi odpowiedział: Ludzie to zwierzęta, należymy do tego samego świata - i tyle.
sobota, 12 lutego 2011
Kiedy słowa wypełniają się treścią
W książce Karen Rolf - "Ujeżdżenie, naturalnie!" wiele razy czytałam o jakimś ćwiczeniu, którego celem jest konkretny efekt w treningu konia. Prawie zawsze czytałam też taką obietnicę, że jak koń będzie gotowy to na pewno to poczuję. I rzeczywiście w wielu ćwiczeniach to się sprawdzało. Wypełniały się takie pojęcia jak "więcej energii", "większa elastyczność", "lepsza równowaga". Niedawno zrozumiałam (= poczułam) kilka pojęć, które znam już od dawna, bo często są używane w świecie jeździeckim. Na przykład "koń się sam niesie", "koń jest przepuszczalny", "koń jest w równowadze". Uczucie kiedy się po prostu wie, że "to jest to" jest niesamowite.
Ale największe wrażenie robi na mnie to, że powoli wypełnia się treścią pojęcie "koń oferuje".
Wcześniej myślałam o tym, że koń może coś oferować bardziej w kategoriach slangu jeździeckiego, aż przyszedł dzień, kiedy poczułam co to znaczy kadencja, a innego dnia Tisz zaoferował mi samoniesienie, a jeszcze innego przepuszczalność. Zrozumiałam wówczas, że są to rzeczy, których nie trzeba (i pewnie się nie da!) na koniu wymuszać. Po raz kolejny potwierdziła się w moim życiu zasada, którą wyznaję od dawna: najważniejsza jest droga jaką się podąża, jakość jaką się jej nadaje, cel pojawi się sam. Najważniejsze jest systematyczne, spokojne, logiczne i pozbawione przemocy (wobec konia, ale też wobec siebie!) działanie, najważniejsze jest zrozumienie, zaufanie i uwaga, najważniejsze jest chwalenie i uznanie drobnych sukcesów - to na co cierpliwie czekamy koń nam sam zaoferuje kiedy będzie na to gotowy.
Mało tego, pojawiła się również "spirala wznosząca", o której pisze Karen - pojecie również wcześniej dla mnie nieco abstrakcyjne. Codziennie dostaję od Tisza coś nowego: lepszą równowagę, większe zebranie, lepsze samoniesienie. Codziennie mnie pozytywnie zaskakuje jakąś lepszą postawą, zaangażowaniem w poszczególne ćwiczenia. Zauważyłam też, że coraz mniej czasu i powtórzeń potrzebujemy, żeby Tisz zrozumiał jakieś nowe ćwiczenie, które mu proponuję. A za tym idzie to, że oczekiwany efekt pojawia się również szybciej. To jest właśnie ta "spirala wznosząca".
Myślę, że proces, który razem z Tiszem przechodzimy od ponad roku to wielka nauka związana z jazdą konną, ale też wielka nauka życia: trzeba zawsze całe swoje zainteresowanie skupiać na drodze jaką się kroczy, z uwagą i zaangażowaniem stawiać każdy krok, unikać bylejakości i zbędnego pośpiechu - a któregoś dnia poczujemy, że zbierając plon naszej pracy możemy jednocześnie wyruszyć w kolejna podróż na wyższy poziom.
Ale największe wrażenie robi na mnie to, że powoli wypełnia się treścią pojęcie "koń oferuje".
Wcześniej myślałam o tym, że koń może coś oferować bardziej w kategoriach slangu jeździeckiego, aż przyszedł dzień, kiedy poczułam co to znaczy kadencja, a innego dnia Tisz zaoferował mi samoniesienie, a jeszcze innego przepuszczalność. Zrozumiałam wówczas, że są to rzeczy, których nie trzeba (i pewnie się nie da!) na koniu wymuszać. Po raz kolejny potwierdziła się w moim życiu zasada, którą wyznaję od dawna: najważniejsza jest droga jaką się podąża, jakość jaką się jej nadaje, cel pojawi się sam. Najważniejsze jest systematyczne, spokojne, logiczne i pozbawione przemocy (wobec konia, ale też wobec siebie!) działanie, najważniejsze jest zrozumienie, zaufanie i uwaga, najważniejsze jest chwalenie i uznanie drobnych sukcesów - to na co cierpliwie czekamy koń nam sam zaoferuje kiedy będzie na to gotowy.
Mało tego, pojawiła się również "spirala wznosząca", o której pisze Karen - pojecie również wcześniej dla mnie nieco abstrakcyjne. Codziennie dostaję od Tisza coś nowego: lepszą równowagę, większe zebranie, lepsze samoniesienie. Codziennie mnie pozytywnie zaskakuje jakąś lepszą postawą, zaangażowaniem w poszczególne ćwiczenia. Zauważyłam też, że coraz mniej czasu i powtórzeń potrzebujemy, żeby Tisz zrozumiał jakieś nowe ćwiczenie, które mu proponuję. A za tym idzie to, że oczekiwany efekt pojawia się również szybciej. To jest właśnie ta "spirala wznosząca".
Myślę, że proces, który razem z Tiszem przechodzimy od ponad roku to wielka nauka związana z jazdą konną, ale też wielka nauka życia: trzeba zawsze całe swoje zainteresowanie skupiać na drodze jaką się kroczy, z uwagą i zaangażowaniem stawiać każdy krok, unikać bylejakości i zbędnego pośpiechu - a któregoś dnia poczujemy, że zbierając plon naszej pracy możemy jednocześnie wyruszyć w kolejna podróż na wyższy poziom.
poniedziałek, 7 lutego 2011
Szyja jest najważniejsza
Dotychczas pisałam sporo na temat książki Karen Rolf. "Ujeżdżenie, naturalnie!" Przeczytałam ja już dwa razy kolejno próbując opisanych ćwiczeń i za każdym razem odnajdywałam w tych ćwiczeniach nowe zalety. Jest to książka, do której można wracać wyrywkowo poszukując odpowiedniego ćwiczenia na rozwiązanie jakiegoś zadania. (Celowo nie piszę tu „problemu”, ponieważ uważam, że jest to słowo negatywne. A trening konia to proces, w którym koń stawia przed nami zadania, czasem zagadki, a czasem coś do nas „mówi” językiem ciała – i my mamy przyjemność uczestniczenia w tym procesie, odgadywania co teraz powinniśmy zrobić by coś poprawić lub udoskonalić. Więc nie ma mowy o problemach.)
Ale mam też drugą książkę, która podobnie jak książka Karen Rolf zdecydowanie wniosła nową jakość do mojego myślenia o ujeżdżeniu.
Jest to książka: "Konia kształtuje jeździec – Funkcje i rozwój mięśni konia wierzchowego”. O dziwo (!) jest to książka napisana w 1939 roku. Ja oczywiście mam współczesne wydanie opatrzone wstępem znanych trenerów światowej klasy, ale zasadnicza treść powstała w 1939 roku i jest jak najbardziej wciąż aktualna. Uważam, że każdy kto zajmuje się jeździectwem powinien ją przeczytać i przeanalizować, bo bez tego mamy całkowicie nieprawidłowe wyobrażenie o tym jak pracują mięśnie konia i jak w związku z tym powinno to się przełożyć na szkolenie konia i sposób jazdy.
Bez znajomości budowy i funkcji mięśni u konia, trudno uwierzyć, że najważniejsze są mięśnie szyi, którymi koń niesie cały ciężar wraz z jeźdźcem. Oczywiście inne mięśnie też mają swoje funkcje, ale dla właściwej kinetyki ruchu mięśnie szyi to podstawa. Zrozumienie mechanizmu ich współdziałania jest olbrzymią pomocą w codziennym treningu.
Skoro tak, to pomyślałam, że te mięśnie wymagają szczególnej uwagi i „opieki”.
Na całą zimę zaopatrzyłam Tisza w „szalik” (przedłużenie derki na szyję) jako że doszłam do wniosku, że ważne mięśnie nie mogą przemarzać i łatwiej będzie mi je rozluźniać i rozciągać jeśli będą ogrzane.
Od dłuższego czasu poświęcam też codziennie kilkanaście minut przed treningiem na masaż szyi. Pomyślałam sobie, że skoro te mięśnie są takie istotne to może warto je dodatkowo rozgrzać przed treningiem. Początkowo Tisz dość długo się rozluźniał stojąc w boksie z prosta szyją, ale teraz nauczył się już od delikatnego dotyku dłonią opuszczać w dół głowę i całkowicie rozluźniać mięśnie od kłębu aż do czubka głowy. Masuję mu szyję wzdłuż po obydwu stronach.
Wymyśliłam też ćwiczenie, którego zadaniem jest rozluźnienie szyi łopatki. Proszę Tisza, żeby obniżył szyję z głową, jednocześnie podnosząc lekko nad ziemię przednią nogę. Masuję mu przy tym szyję i łopatkę, a czasem delikatnie poruszam Tisza za łokieć po to, żeby dać mu do zrozumienia, że noga i łopatka mają pozostawać luźne.
A po treningu, gdy mięśnie są już rozgrzane i rozciągnięte robimy ćwiczenia stretchingowe z marchewką:
Moim zdaniem ten masaż przed treningiem i stretching po działają rewelacyjnie. Tisz już od pierwszych kroków stępa przyjmuje prawidłową postawę z lekko zaokrągloną szyją w dół i wygiętym w górę grzbietem. A wiadomo, że dobry początek to 50% gwarancji na dobre efekty treningu.
Podstawą wszystkich tych działań jest świadomość jak te mięśnie są zbudowane, jak ułożone i jak współpracują podczas jazdy – którą zdobyłam dzięki książce „Konia kształtuje jeździec”.
Ale mam też drugą książkę, która podobnie jak książka Karen Rolf zdecydowanie wniosła nową jakość do mojego myślenia o ujeżdżeniu.
Jest to książka: "Konia kształtuje jeździec – Funkcje i rozwój mięśni konia wierzchowego”. O dziwo (!) jest to książka napisana w 1939 roku. Ja oczywiście mam współczesne wydanie opatrzone wstępem znanych trenerów światowej klasy, ale zasadnicza treść powstała w 1939 roku i jest jak najbardziej wciąż aktualna. Uważam, że każdy kto zajmuje się jeździectwem powinien ją przeczytać i przeanalizować, bo bez tego mamy całkowicie nieprawidłowe wyobrażenie o tym jak pracują mięśnie konia i jak w związku z tym powinno to się przełożyć na szkolenie konia i sposób jazdy.
Bez znajomości budowy i funkcji mięśni u konia, trudno uwierzyć, że najważniejsze są mięśnie szyi, którymi koń niesie cały ciężar wraz z jeźdźcem. Oczywiście inne mięśnie też mają swoje funkcje, ale dla właściwej kinetyki ruchu mięśnie szyi to podstawa. Zrozumienie mechanizmu ich współdziałania jest olbrzymią pomocą w codziennym treningu.
Skoro tak, to pomyślałam, że te mięśnie wymagają szczególnej uwagi i „opieki”.
Na całą zimę zaopatrzyłam Tisza w „szalik” (przedłużenie derki na szyję) jako że doszłam do wniosku, że ważne mięśnie nie mogą przemarzać i łatwiej będzie mi je rozluźniać i rozciągać jeśli będą ogrzane.
Od dłuższego czasu poświęcam też codziennie kilkanaście minut przed treningiem na masaż szyi. Pomyślałam sobie, że skoro te mięśnie są takie istotne to może warto je dodatkowo rozgrzać przed treningiem. Początkowo Tisz dość długo się rozluźniał stojąc w boksie z prosta szyją, ale teraz nauczył się już od delikatnego dotyku dłonią opuszczać w dół głowę i całkowicie rozluźniać mięśnie od kłębu aż do czubka głowy. Masuję mu szyję wzdłuż po obydwu stronach.
Wymyśliłam też ćwiczenie, którego zadaniem jest rozluźnienie szyi łopatki. Proszę Tisza, żeby obniżył szyję z głową, jednocześnie podnosząc lekko nad ziemię przednią nogę. Masuję mu przy tym szyję i łopatkę, a czasem delikatnie poruszam Tisza za łokieć po to, żeby dać mu do zrozumienia, że noga i łopatka mają pozostawać luźne.
A po treningu, gdy mięśnie są już rozgrzane i rozciągnięte robimy ćwiczenia stretchingowe z marchewką:
- sięganie po marchewkę aż do słabizny po obydwu stronach
- sięganie po marchewkę pod brzuch
- sięganie po marchewkę do łopatki
- "marchewkowy rollkur"- tak nazwałam ćwiczenie kiedy daję marchewkę blisko szyi pod brodą, a Tisz wówczas wygina się po tą marchewkę świetnie rozciągając górną część szyi
- sięganie po marchewkę między przednimi nogami
Moim zdaniem ten masaż przed treningiem i stretching po działają rewelacyjnie. Tisz już od pierwszych kroków stępa przyjmuje prawidłową postawę z lekko zaokrągloną szyją w dół i wygiętym w górę grzbietem. A wiadomo, że dobry początek to 50% gwarancji na dobre efekty treningu.
Podstawą wszystkich tych działań jest świadomość jak te mięśnie są zbudowane, jak ułożone i jak współpracują podczas jazdy – którą zdobyłam dzięki książce „Konia kształtuje jeździec”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)