czwartek, 24 lutego 2011

Należymy do tego samego świata - my i konie

Przychodzę sobie któregoś zimowego dnia do stajni, witam się z Tiszem i ... na jego wardze widzę nabrzmiałą kulkę. Co to? Próbuję obejrzeć, dotknąć - ale najwyraźniej boli go to, tym bardziej, że zauważyłam również, że warga jest spuchnięta w tym miejscu.

Zastanawiałam się przez chwilę czy go coś ugryzło, czy może sobie czymś przyszczypał, a może to jakiś czyrak. Doszłam szybko do wniosku, że cokolwiek to jest weterynarz jest niezbędny. Jak to bywa - była to niedziela - więc pomóc mogłam Tiszowi dopiero w poniedziałek. Choć wydawało się, że nie jest to jakaś bardzo poważna sprawa, to jednak byłam trochę smutna i zatroskana. Umówiłam weterynarza i poszłam z Tiszem na spacer.

Spotkaliśmy stajennego - p. Waldka i "pochwaliliśmy się" naszą krostą. Pan Waldek poradził mi, żebym przyłożyła Tiszowi czosnek, na 10 minut. Hmmm, - pomyślałam - nie zaszkodzi, a może pomoże - w końcu to naturalny antybiotyk. Jak wróciliśmy do stajni, pan Waldek przyniósł mi ząbek czosnku i.... pomyślałam: Do dzieła dziewczyno! Nie było to łatwe. W międzyczasie bąbel na wardze Tisza pękł podczas jedzenia siana. Pewnie poza bólem czuł również szczypanie. "Gimnastykowałam się " z Tiszem 2,5 godziny próbując przyłożyć posikany czosnek do tej rany. (Zakwasy w rękach od przytrzymywania końskiej głowy miałam jeszcze przez następne dni). Po tych 2,5 godzinach "negocjacji" chyba przypadkiem udało mi się przytknąć czosnek i kilka cząstek i przykleiło się do ranki. Szybko założyłam kantar (nie chciałam żeby to zaraz odpadło) i wyszłam ze stajni na kilkanaście minut spaceru. Oczywiście jak wróciliśmy do stajni czosnek odpadł po pierwszym schyleniu głowy do siana. Ale byłam zadowolona, że te 10-15 minut miał szanse zadziałać.

Następnego dnia jadąc do stajni myślałam: albo będzie gorzej, albo lepiej... Chciałam wierzyć, że się poprawiło, ale też przygotować się psychicznie na to, że nic nie zadziałało. I.... zobaczyłam ładnie przyschnięty strupeczek. Pomyślałam: PanieWaldku, dziękuję! Przyjechała pani weterynarz, ale praktycznie już nic nie miała do zrobienia. Ranka goiła się w oczach, jak wyjeżdżałam ze stajni to wyglądała znacznie lepiej niż jak przyjechałam. Po kilku dniach prawie nie ma śladu, sądzę że za 3-4 dni będzie to tylko wspomnienie.

Po tym jak to wyglądało na początku i jak się goiło doszłam do wniosku, że Tiszmen miał opryszczkę, taką samą jak miewają ludzie tylko w wymiarze końskim. (Przypomniała sobie też jak to boli :-( ). Wcześniej nigdy nie myślałam, że to jest możliwe u koni.
Opowiadając to pewnemu znajomemu zapytałam: Czy zwierzęta chorują na te same choroby co ludzie? Czy też ludzie chorują na te choroby co zwierzęta? A on mi odpowiedział: Ludzie to zwierzęta, należymy do tego samego świata - i tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nasz blog czytają: