czwartek, 24 lutego 2011

Skąd koń ma wiedzieć, że dobrze zrobił?

Sukces uskrzydla - to powiedzenie zna każdy. Ale już nie każdy i nie zawsze uważa, że lepiej jest chwalić i nagradzać niż  krytykować i karać. A wśród tych co nawet tak uważają, (o dziwo!) nie wszyscy tę zasadę stosują. A przecież jak się chce żeby koń stał się Pegazem (oczywiście mam na myśli pewną przenośnię) potrzeba, aby wiedział o swoich codziennych małych sukcesach, które z czasem zamienią się w jego psychice w poczucie zadowolenia, swobody, harmonii i uskrzydlają naszego rumaka.

Ja chcę jak najwięcej chwalić Tisza za każdą najdrobniejszą rzecz, którą robi dobrze. Wiąże się to z tym, że będąc z nim muszę być cały czas skoncentrowana na nim i jego zachowaniu, by móc zauważyć najdrobniejsze powody do pochwał. "Jeśli chcesz obcować z koniem, to po prostu z nim BĄDŹ" - przeczytałam kiedyś. Lubię to, tak samo jak lubię obcować z małymi dziećmi (z dziećmi bowiem jest podobnie jak z koniem), bo uczestniczenie w takiej relacji na 100%  jest niezwykle ciekawym doświadczeniem.

Są dwie powszechnie znane metody nagradzania: głaskanie i nagroda jedzeniowa (cukier, marchewka, smakołyk). Głaskanie jednak jest mało wyrazistą metodą (przynajmniej w moim przypadku), bo ja głaszczę Tisza przy każdej okazji :-). Za to nagrody jedzeniowe - zdecydowanie bardziej jednoznaczny komunikat dla konia - zawsze jednak wzbudzają wątpliwości. Poza tym podczas treningu - raczej do zastosowania sporadycznie.

Ostatnio wypróbowałam metodę, którą opisała w swoich ćwiczeniach Karen Rolf (Ujeżdżenie naturalnie!).  Bazuje ona na założeniu, że koń dąży do postawy i sytuacji, w której jest mu przyjemnie i wygodnie. A skoro tak - to zatrzymanie go w postawie, której oczekujemy i pozwolenie na chwilę odpoczynku i rozluźnienia powinno być wyrazistą nagrodą. Jak się okazało jest nagrodą i to bardzo skuteczną do dalszej pracy. Opiszę to na przykładzie wykonywania "łopatki do wewnątrz", ale również w innych ćwiczeniach, w których mobilizowałam Tisza do konkretnego ustawienia ciała doskonale się to sprawdziło.

Tak więc Tisz wykonywał "łopatkę do wewnątrz" w obydwie strony, ale na lewo "wchodził" w łopatkę z wyraźnym oporem, często tracił po kilku krokach impuls, przechodził do stępa lub się irytował. Najprawdopodobniej był to ciągle efekt traumy po zbyt ciasnym siodle, które uciskało go w prawą łopatkę, przez co miał ją zablokowaną i bronił się przed poruszaniem się w tym kierunku. Siodło już od dawna jest dobre, po akupunkturze i masażach już nic go nie powinno boleć - ale trauma pozostała. Żeby to przełamać potrzebne było kilka etapów, które zadziały się na 3-4 treningach.

Etap 1:
Moje oczekiwanie: wejść jakolwiek w łopatkę i zrobić dosłownie kilka kroków = zatrzymuję konia w ustawieniu łopatką do wewnątrz, odpuszczam łydki, rozluźniam lekko kontakt i pozostajemy tak w bezruchu kilkanaście sekund. Powtarzam to jeszcze 2 razy i po tym robię przerwę na żucie z ręki w kłusie lub stęp swobodny. Jeżeli mam poczucie, że wejście w łopatkę i te kilka kroków mamy już "ustalone" to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i przechodzę dalej.

Etap 2:
Staram się zmobilizować Tisza do kilkunastu kroków we właściwym ustawieniu i znów się zatrzymuję w ustawieniu i daję chwilę odpoczyku. Robię dokładnie tyle kroków ile sobie wyobraziłam (np. do następnej litery, albo do połowy ściany) unikając sytuacji, że to Tisz będzie chciał się zatrzymać czy napiąć. Przerywam zawsze wtedy, kiedy koń jeszcze się stara, żeby wiedział, że nagroda jest wtedy jak się stara a nie wówczas gdy "przepada". Jeżeli mam poczucie, że mamy już "ustalone", że po wejściu w łopatkę chodzi o to, żeby pozostając w ustawieniu przemieszczać się swobodnie wzdłuż ściany to... nie robię tego ćwiczenia już tego dnia, a następnego dnia powtarzam 1 lub 2 razy etap 1 i 2 i przechodzę dalej.

Etap 3:
W ten sam sposób jak wcześniej zwiększam dystans, zakładając tym razem, że po trzecim razie poza chwilą odpoczynku Tisz dostanie kostkę cukru i głaskanie i zakończę wykonywanie tego ćwiczenia danego dnia.

Efekty były widoczne z treningu na trening. Tisz zaczął chętnie przygotowywać się do łopatki już w narożniku i potrafił iść w ustawieniu coraz większy dystans, aż doszliśmy do całej długości ściany. Oczywiście możemy teraz szlifować jakość i szczegóły - ale wygląda na to, że opór przed łopatką już mamy przełamany.

Karen Rolf bardzo zwraca uwagę na to, żeby nie stawiać zbyt wygórowanych oczekiwań, ale jeżeli już się je określiło, to żeby je osiągnąć. Mówi, że jeśli nie udało nam się osiągnąć zamierzonego efektu, to najprawdopodobniej nasze oczekiwania były zbyt wysokie. Dlatego powyżej opisane etapy mogą być jeszcze bardziej podzielone na mniejsze kroki. Najważniejsze bowiem jest żeby nagradzać za osiąganie mini-celów i w ten sposób dojść do ostatecznego efektu. A czy stanie się to w trakcie 3 czy 4 treningów jest to kompletnie bez znaczenia. Jeśli koń zrozumie za co jest nagradzany odpoczynkiem, zapamięta to bardzo skutecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nasz blog czytają: