czwartek, 25 lutego 2010

Kilka nowych ćwiczeń

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Z przyjemnością piszę, że po kilku tygodniach nasz problem ze słabym kłusem chyba już się rozwiązał. Tisz odzyskał chęci, odzyskał siły i w związku z tym przez ostatni tydzień mogliśmy poświęcić się właściwemu treningowi. Mam na myśli to, że nie musieliśmy już naprawiać czegoś co się "zepsuło" tylko byliśmy pochłonięci nowymi ćwiczeniami. Przez ostatnie dni wybierałam ćwiczenia które poprawiają równowagę i giętkość.
Tak więc po rozgrzewce, na którą standardowo składa się step, kłus anglezowany, galop i trochę kłusa ćwiczebnego (wszystko przeplatane krótkim stępem lub kłusem na luźnej wodzy) przechodziliśmy do ćwiczeń w stepie i kłusie. Chciałbym opisać kilka z nich, które moim zdaniem przyniosły najlepsze efekty:

1. Jeszcze raz chciałabym wspomnieć o ćwiczeniach w boksie przed treningiem. Pisałam już o podnoszeniu przednich nóg. Zachęcam Tisza do podniesienia jednej przedniej nogi, gdy chwalę go i unoszę ręce do góry (myśląc o kierowaniu energii do góry) mobilizuję go do tego, by uniósł nogę razem z łopatką. W efekcie w boksie potrafi podnieść nogę jak do hiszpańskiego kroku. Śmieję się, że zakłada "nogi na uszy". Podkreślam, że robi to całkowicie sam i robi to bardzo chętnie z przyjemnością. Teraz dodałam do tego rozluźnianie tylnych nóg. Biorę jedną z tylnych nóg i delikatnie staram się na tyle na ile koń pozwala wykonywać nogą koła. Zwracam przy tym uwagę, żeby noga była luźna, żeby Tisz nie stawiał oporu i się nie złościł. Oczywiście za każde ćwiczenie Tisz dostaje nagrodę w postaci kawałka marchewki czy końskiego cukierka. Zauważyłam, że po tych ćwiczeniach (które zajmują nam nie więcej niż kilka minut) Tisz jest bardziej rozluźniony już na początku treningu.

2. Drugie ćwiczenie, które wydaje mi się bardzo rozwijające to wszelkiego rodzaju ruchy boczne (łopatka, odwrotna łopatka, trawers i renwers) wykonywane w kłusie z przejściem w ustawieniu do stępa. Ostatnie dodałam do tego po kilku krokach stępa zakłusowanie w ustawieniu. Dzięki tej sekwencji w ustawieniu (kłus - stęp - kłus) koń bardzo się rozluźnia i utrzymuje dłuższy czas równowagę w zgięciu.

3. Kolejne ćwiczenie to kombinacja ciągu i ustępowania. Jadąc po kole kłusem, ustawiam łopatkę do wewnątrz okręgu i staram się skierować w takim ustawieniu do środka koła. Kiedy jestem w środku zmieniam ruch boczny i wyprowadzam konia na większą średnicę ustępowaniem od łydki - świetne ćwiczenie nie tylko na ruch boczne ale na równowagę.

4. Dziś też kłusowaliśmy po drągach - co w pewnym sensie było nowością, bo nie robiliśmy tego wówczas, gdy treningi prowadziła trenerka (dziwne, prawda!). Z całą pewnością kłusowanie po drągach jest dobrym ćwiczenie ruchowym, ale nie do przecenienia jest ćwiczenie koncentracji u konia. Widziałam i czułam wyraźnie jak oboje musimy się skupić przed najazdem na drągi, uważnie zachować rytm i tempo.

Staram się przeplatać te ćwiczenia, zmieniać poszczególne elementy i co najważniejsze cały czas chwalę Tisza. Najczęściej jest to poklepanie i kilka kroków stępem, ale jak szczególnie się postara to i cukierka dostanie. Najbardziej cieszy mnie to, że pod koniec treningu da się szczególnie wyczuć chęć Tisza do kolejnych ćwiczeń, nawet czasem zaczyna się spieszyć, żeby jeszcze raz powtórzyć. Wygląda na to, że ma w tym przyjemność i że te ćwiczenia, które mu proponuję są dla niego zabawą.

środa, 17 lutego 2010

Ustępowanie od łydki

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Eureka!!!!! Znów muszę pochwalić książkę Ujeżdżenie naturalnie!

Między innymi tematami jest tam szczegółowo opisane ustępowanie od łydki. Do tej pory jak robiłam ten element to raz było lepiej raz gorzej, ale zawsze ustępowanie w prawo było trochę gorsze.
Wczoraj przeczytałam opis i dziś postanowiłam się ściśle zastosować do wskazówek.
No więc pierwsza wskazówka dotyczyła tego, że podczas ustępowania koń przenosi ciężar ciała na stronę, w którą się porusza - czyli jak ustępujemy w prawo to na prawą stronę. Więc żeby mu pomóc, możemy dociążyć swoją prawą stronę. Jest to minimalny balans, ale koń to czuje. Dodatkowo koń powinien być lekko ustawiony w kierunku odwrotnym, co po chwili zastanowienia jest logiczne, bo żeby się nie "przewrócić" na prawo musi się równoważyć ustawieniem na lewo.
(Spontanicznie zawsze wydawało mi się odwrotnie, czyli, że przy ustępowaniu na prawo powinnam go jakby pchać od lewej strony, a koń ma być ustawiony w kierunku ruchu. Ale dziś już wiem, że było to złe!)
Tak więc świadomie przyjęłam wyżej opisaną postawę i co... poszło jak z płatka, jak piłeczka przemieszczał się po przekątnej i to w dodatku było lepiej na prawo (czyli w ta stronę, w którą miałam wcześniej większy problem). Uff! jak to dobrze coś czasami zrozumieć.
Polecam również kilka innych pomysłów: np. rozluźnianie łopatek przed treningiem poprzez mobilizowanie do podnoszenia przednich nóg (raz prawej raz lewej, ale tak, żeby również uniósł łopatkę i wyciągnął się do góry - jest to szczegółowo opisane w tej książce. Bardzo to później czuje się podczas treningu.
Będę polecać tę książkę wszem i wobec, bo znajduję tam odpowiedzi na mnóstwo nurtujących mnie pytań: Ujeżdżenie naturalnie! - Karen Rohlf.

wtorek, 16 lutego 2010

Podskoki i wyskoki

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Od kilku dni wprowadziłam taki mały "radosny" element w moich treningach.
Jest to mianowicie "wykop w lewej tylnej" lub "wykop z prawej tylnej" :-)

Kiedyś (jako niezbyt odważna osoba) bardzo się bałam wszelkich spontanicznych reakcji konia. Wynikało to głównie z tego, że nie wiedziałam jak się zachować, a raczej jak zachować spokój. Teraz jestem z Tiszem w bardzo dobrej relacji, i mam poczucie, że cokolwiek się dzieje, to nigdy nie ma podłoża agresji. Czasem powiedzmy tylko trochę marudzi w swoim końskim języku - czyli marudzi ruchem. Do marudzenia zaliczam m.in. próby cofania bez sygnału z mojej strony, podskoki zadkiem, no i wykopy tylnymi nogami.
Co do cofania - robimy to na sygnał, więc samowolkę staram się eliminować.
Podskoki zadkiem - są zabawne, tak jakby chciał ze złości tupnąć obydwiema nogami na raz - pozwalam na nie, bo to też ćwiczenia, ale bez przesady.
Natomiast wykopy lewą lub prawą nogą zaczęłam ostatnio traktować jak ćwiczenie i sama je czasem prowokuję. Mianowicie Tisz nie za bardzo lubi sygnały z bacika na lewej lub prawej stronie. Zaznaczam, że jest to delikatne puknięcie bacikiem, którego celem jest zmobilizowanie prawej lub lewej tylnej nogi. Ale on na to odpowiada wykopem. Natomiast całkiem dobrze reaguje na bacik na zadek od góry - wówczas daje więcej energii - czyli to o co mi chodzi. W związku z tym postanowiłam i ja rozróżniać te sygnały i wykorzystywać wykopy nie wtedy, kiedy chcę dodać energii, ale kiedy chcę, żeby Tisz się rozciągnął i uelastycznił. Bo przecież taki energiczny wyrzut nogi do tyłu to świetne ćwiczenie rozciągające. I dziś wydawało mi się, że Tisz zrozumiał tą zabawę. Sprowokowałam ją i miałam poczucie, że jego wykopy nie mają nic z agresywności, że macha sobie raz jedną raz drugą nogą wręcz z przyjemnością. Z drugiej strony mając takie odczucia, w ogóle się nie spinam, wręcz się śmieję co z pewnością działa na całe zjawisko wyłącznie pozytywnie. Chyba nam obojgu się to spodobało.

Druga bardzo miła sytuacja była taka: od jakiegoś czasu ciągle wymyślam nowe ćwiczenia. Nasze treningi stały się różnorodne. Jeśli przez jakiś czas mam problem z jakąś "figurą" (myślę tu o ćwiczeniu lub sekwencji) to jak nam się uda coś pozytywnego to Tisz dostaje cukierka (końskiego oczywiście). Staram się jednak nie nagradzać go za każdym razem, raczej czekam na coś extra. Dziś po raz kolejny podchodziliśmy do dodania w kłusie. Ćwiczenie polega na tym, że jadę dość wolnym, ale energicznym kłusem i w pewnym momencie dodaję energii i oddaję wodze. Tisz trochę dodawał, ale cały czas nie miałam wrażenia prawdziwej energii z zadu. A dziś, za drugim, trzecim razem czułam, że się postarał, że prawdziwie dodał. To tak jakby wiatr zawiał w plecy :-). Zwolniłam, zatrzymałam i chciałam go poklepać, ale.... Tisz odwrócił głowę i już czułam, że upomina się o nagrodę, wiedział, że mu dobrze wyszło i tak jakby chciał powiedzieć: Coś mi się chyba należy, co? - oczywiście dostał nawet dwa cukierki.
Konie nie tylko chcą nas rozumieć, ale też chcą do nas mówić, tylko musimy uczyć się ich języka - to wydaje się oczywiste, a jednak tak niewiele osób zwraca na to uwagę na co dzień.

niedziela, 14 lutego 2010

Jesteśmy częścią tego świata

Autor: Ula

Ciekawe, że prawa rządzące relacjami w społeczności zwierząt są często identyczne jak prawa w relacjach międzyludzkich, choć często zachowujemy się tak jakbyśmy uważali, że nie jesteśmy częścią tego samego świata. Obserwując jednak zwierzęta możemy się niesamowicie dużo dowiedzieć o nas samych i o tym jakie błędy popełniamy w relacjach z innymi. Zwierzęta bowiem całkowicie eliminują całe mnóstwo cech, które dla nas ludzi wdają się istotne i zaciemniają nam prawdziwy obraz motywacji i powodów różnych zachowań.

Zwróciłam uwagę np. na to, że dla mojego konia (moich dwóch kotów zresztą też) jest kompletnie obojętne czy jestem gruba, chuda, ładna brzydka, bogata czy biedna, ale nie jest obojętne czy postępuję mądrze, czy jestem dobra. Zwierzęta odrzucają całkowicie agresję, nerwy, chaotyczne działanie i głupotę – bronią się ucieczką, a jeśli nie mogą uciekać, bronią się agresją, dają wyraźne sygnały braku akceptacji dla takich postaw. Jeśli zwrócimy uwagę na to w relacjach międzyludzkich zrozumiemy, dlaczego osoby o tzw. sile spokoju przyciągają innych, dlaczego przebywanie w ich towarzystwie jest swego rodzaju komfortem. Z drugiej strony, można by powiedzieć, że poprzez brak akceptacji, w efekcie to koń przejmuje rolę decydenta, rolę przywódczą. Jeżeli natomiast jesteśmy zrównoważeni, dobrzy, postępujemy konsekwentnie i w sposób zrozumiały – z łatwością przejmujemy wtedy rolę przewodnika.

Ale tu jest znów ważny element. Nasze postępowanie musi być jasne i wyraziste. Nie ma miejsca tu na pół lub ćwierć wyraźne sygnały. Wówczas nasze intencje mogą być źle odczytywane. Jedynie jasne, rozróżnialne sygnały powodują, że druga strona wie jak się zachować.

Wczoraj byłam u znajomych, którzy mają półtoraroczną dziewczynkę. To wiek, którego my wszyscy możemy pozazdrościć - już nigdy w życiu tak szybko i tak spontanicznie nie będziemy się uczyć. Dziecko w tym wieku ma podobną psychikę jak koń: bardzo uważnie obserwuje, słucha i czuje wszelkimi dostępnymi zmysłami, bardzo szybko się uczy, kojarzy i jest bardzo ufne. Obcowanie z takim dzieckiem wymaga skupienia uwagi tylko na nim, koncentracji umysłu i ciała. Wówczas daje ogromną przyjemność i radość jeśli się dostrzega jak potężny wpływ możemy mieć na tą bezbronną istotę. Ale jest to też OGROMNA ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Z końmi jest identycznie, są jak bezbronne dzieci. Jeśli kiedykolwiek o tym zapomnimy, przypomnijmy sobie płacz dziecka, które nie rozumie dlaczego ktoś mu wyrządza krzywdę poprzez ból, odrzucenie, pozostawienie, brak akceptacji.

Dzieci i konie uczą nas tak wiele....

piątek, 12 lutego 2010

Prawie jak cud....

Autor: Emily McShane
Koń: Szafir
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dziś wydarzyło się coś dla mnie wyjątkowego, tym bardziej, że zupełnie się tego nie spodziewałam.
Wspominałam wcześniej o problemach Szafira z galopem na prawą nogę. Same zagalopowania się co prawda pojawiły, ale cały czas koń chciał zmienić nogę, a do tego zaczęło się to dziać również w galopie na lewa nogę. I od kiedy pamiętam (nawet mam stare nagrania sprzed dwóch lat) Szafir zawsze w galopie machał i kręcił ogonem,
w ten książkowy sposób pokazujący "niezadowolenie" u konia. Potem - czyli ponad rok temu - dowiedzieliśmy się, że ma kontuzję wiązadła w prawej tylnej nodze i ponieważ Szafir był wcześniej w Polsce to dokładnie nie wiedzieliśmy skąd się kontuzja wzięła i od kiedy.
Tak wiec po ostatnich kilku tygodniach treningu Szafir na pewno poprawił się kondycyjnie, ale cały czas nie byłam zadowolona z galopu. Szczególnie pod siodłem jest mi trudno nad tym pracować gdyż Szafir jest wielki i ciężki a ja nie za duża. Na dodatek Szafir się leni i bardzo szybko nudzą mu się oferowane przeze mnie ćwiczenia. A wiec w ostatnich dwóch tygodniach próbowałam mu urozmaicić trening i jeździliśmy na tor dla koni wyścigowych, aby nabierał kondycji i porozciągał się w galopie. Stępowałam też pod bardzo duże wzgórze, aby poprawiał podstawianie zadu.
Bardzo ciekawe, że się okazało jak bardzo jego zad jest "w tyle" gdyż miał duże trudności aby wejść pod wzgórze i zejść z powrotem po linii prostej. Wiadomo, że wymagało to podstawienia zadu a ponieważ tu mamy braki to Szafir sobie pomagał wchodząc pod gore i z góry trawersem albo przynajmniej odstawiał obie tylnie kończyny na boki zamiast pod siebie.
Oprócz tego skakałam go luzem i lonżowałam na pessoa, tak wiec miał bardzo intensywny okres z dużym urozmaiceniem treningu skoncentrowanego na prace zadu. I tak też dziś sobie wsiadłam i nie licząc na wiele poustawiałam sobie koziołki na galop o wysokości 20 - 30 cm na jedna i dwie foule. Zanim jednak przystąpiłam
do pracy na koziołkach zrobiłam rozgrzewkę i trochę wyginania i zaczęłam galopować.
Może nie tyle zdziwiło mnie, że zagalopowywał zawsze na dobra nogę i nie chciał jej zmieniać, co ze przestał świstać ogonem. Na początku nie wiedziałam co to jest, bo galopował i jakaś taka ......cisza... czegoś mi brakuje ....:P
Pogalopowałam na obie strony i na kołach i skakałam przez koziołki i nie było świstania ogonem!!!

Teraz tak naprawdę mam jeszcze więcej pytań niż przedtem. Bo kiedyś było: Dlaczego on tak macha ogonem?... aha jest z czego niezadowolony...... ale dlaczego?
A teraz jest: Dlaczego przestał machać? Czy coś co ja zrobiłam poprzez ćwiczenia mu pomogło? Czy może coś samo "się wzięło" i naprawiło? no i co mam zrobić, aby tak zostało?

Pomimo nawału nowych pytań jestem niezwykle zadowolona i nie mogę się doczekać kolejnego treningu :)

Komentarz: Ula

Czytałam w "Ujeżdżeniu naturalnie!", że koń jak odnajduje "ulubione miejsce" czyli równowagę to się odpręża. Ja mam taki przypadek, że Tisz krzywi się na jedną stronę. Jak idzie w lewo to mu zad wpada do środka. Więc jak go dziś stępowałam na małej hali to mu ręką wypychałam zad na zewnątrz przez pół koła i potem o wysyłałam do kłusa. I wyobraź sobie, że wyjątkowo nisko wyciągał głowę ( = rozprężał się). Za pierwszym razem zdziwiłam się, ale jak powtórzyłam to jeszcze 3-4 razy i było to samo to już byłam pewna tej zależności. Być może po ćwiczeniu na wzgórzu Szafir też odnalazł "ulubione miejsce".

czwartek, 11 lutego 2010

Plan pracy czyli diagnozowanie problemów i dostosowywanie ćwiczeń

Autor: Ula
Koń: Tiszmen

Uff! Wydaje mi się, że mój największy problem jaki ujawnił się od kiedy jeżdżę samodzielnie - czyli "słaby kłus" i "słaby impuls" - został rozwiązany. Dziś był już kolejny dzień treningu, na którym Tisz kłusował chętnie, żwawo i w zasadzie od początku właściwego treningu (czyli zaraz po stępie). Ogólnie mogę podsumować to działaniem w kilku kierunkach, które były w tym przypadku zależne od siebie:
1. Szereg ćwiczeń, których podstawą jest ujeżdżenie naturalne (te które moim zdaniem najlepiej zadziałały opiszę poniżej)
2. Więcej jedzenia (zwiększyłam o 1/2 musli, zmieniłam musli na takie o wyższych parametrach energetycznych, zwiększyłam dawkę owsa o 1/2 miarki)
3. Więcej swobody czyli regularne lonżowanie bez lonży raz w tygodniu (w piątki) i codziennie o treningu - spacer po padoku około 0,5 godziny.
Wiem, teraz wydaje się to oczywiste, ale wcześniej, mając zaufanie do XXX czyli osoby, która określała się trenerem moim i mojego konia, nie analizowałam tych tematów, a szkoda (szkoda też gadać).

Ćwiczenia, które polubiłam (nie będę ich szczegółowo opisywać bo znacznie lepiej jest to opisane w Ujeżdżenie Naturalnie):
1. Rozluźnienie na luźnej wodzy i poszukiwanie równowagi własnej i konia.
2. Dodawanie energii w różnych chodach i w różnym stopniu na zasadzie "pedału gazu" i sprawdzaniu czy działa. Początkowo trzeba to robić z oddawaniem wodzy, później na lekkim kontakcie, obecnie jesteśmy na etapie wykonywania tych ćwiczeń na kontakcie.
3. Zgięcia boczne (łopatka, zad do środka) połączone ze zmianą chodu na niższy, czyli zgięcie w stępie i przejście do zatrzymania w zgięciu, lub zgięcie w kłusie i przejście do stępa w zgięciu i kontynuacja stępa.
4. Zatrzymania ze stępa lub przejście z kłusa do stępa na luźnej wodzy (czyli tylko od działania dosiadu).
5. Cofanie od dosiadu i łydek (w naszym przypadku jeszcze muszę mieć minimalny kontakt na wodzach, ale z każdym dniem coraz lżejszy).
6. Podnoszenie przednich nóg tak żeby koń również uniósł (rozluźnił) łopatkę (to przed treningiem).
7. Jazda kłusem po kole, w każdej ćwiartce zatrzymanie na 5-6 sek. i ruszenie kłusem.
8. Jazda po kole na przemian: ćwiartka galop, ćwiartka kłus.
Zasady wykonywania tych ćwiczeń: wszystkie ćwiczenia na dwie strony, przy wszystkich ćwiczeniach częste przerwy na swobodny stęp z wyciągnięciem szyi, swobodny kłus z woltami, częste nagradzanie, właściwy na każdy dzień poziom oczekiwań.

Doszłam do etapu, kiedy widzę, że problem "słabego impulsu" zbliża się do rozwiązania. W międzyczasie zdefiniowałam problem "prawej strony" - spięcie, skrzywienie w lewo - i tu też już zastosowałam kilka ćwiczeń i też powoli rozwiązuję temat. Najnowsza diagnoza, która po części wynika z pierwszego problemu to słabe dodanie. To znaczy mam w tej chwili całkiem dobry kłus roboczy, ale brak mi dynamicznego wyjścia przy dodaniu. Właśnie teraz nad tym będę pracować.

I tak weszłam w tryb diagnozowania problemów i przeszkód i szukania rozwiązań. Uważam, że jest to bardzo fascynujące zajęcie. O ile ćwiczenia będę mogła znaleźć w książkach i/lub skonsultować je np. z Emilką, to w diagnozowaniu muszę zaufać sobie, swoim odczuciom i intuicji. W tym widzę największa trudność w najbliższym czasie, ale też traktuję to jako ciekawe wyzwanie.

Oczywiście drugim wyzwaniem jest nauka nowych elementów. W trakcie minionego miesiąca bowiem udało mi się nauczyć Tisza kilku całkiem nowych rzeczy (m.in. cofanie, zatrzymanie ze stępa bez wodzy). Ale najbardziej dumna jestem z podnoszenia przednich nóg podczas gdy ja siedzę w siodle - Tisz podnosi nogę w stój na delikatne dotknięcie bacikiem przedniej nogi :-).
Na najbliższy czas - poza rozwiązaniem problemu impulsu w dodaniu - zaplanowałam sobie nowe elementy: zwrot na zadzie i zwrot na przodzie.

Komentarz: Emily

Ula poprosiła mnie o skomentowanie jej postu. I to co Ula ostatnio odkryła i uskutecznia mogłabym nazwać "dążeniem do celu NIE po trupach". To wymaga bardzo dużej cierpliwości i tolerancji oraz świadomości, że my również popełniamy błędy, a może popełniamy je nawet częściej niż konie.

Pomimo naszych dobrych chęci i intencji jest nam czasem bardzo trudno przełamać pewne schematy i "wyuczone" zachowania. I ja dziś doświadczyłam tego na własnej skórze. Wczoraj miałam dosyć pechowy dzień z moją klaczą Holly, podczas treningu
3 razy się wystraszyła jak żeśmy galopowały. Raz przy wjeździe na plac gdzie leżał pies i się zaczął tarzać jak przejeżdżałyśmy i dwa razy przez konia, który obok brykał na padoku. Same spłoszenia nie były najgorsze, zaraz potem jak kontynuowałam trening to jak przejeżdżałam kolo miejsc, w których się wcześniej spłoszyła spinała się, przyspieszała , gubiła rytm i w końcu zatrzymywała z galopu do stój i w miejscu posadziła kilka baranków. No i wtedy właśnie moim celem stało się, aby przejechać te miejsca bezstresowo i bez paniki oraz "efektów specjalnych" no i pierwsze co mi przyszło do głowy to to, że trzeba ja przepchnąć na siłę. Jednak pomyślałam też, że już znam moja klacz na tyle, że wiem, że ona nie lubi presji i może być tylko gorzej. Włączył mi się umysł jeźdźca jakim byłam kiedyś, kiedy jeździłam na koniach wyścigowych i zajeżdżałam konie "tradycyjną" metodą i bardzo często było to w myśl zasady: "albo koń albo ja" - musiałam przeżyć. A wiec przyszło mi do głowy: bat, czarna wodza, a może wziąć ją na lonżę i przelążować na wypinaczach przez te miejsca aby się nie mogla zatrzymać.
Mnóstwo "złych" pomysłów, złość, gniew, agresja..... a przecież chcę dobrze.....

No i tu jest problem trzeba znaleźć w sobie silę, aby to przezwyciężyć i znaleźć rozwiązanie, być może na około, spojrzeć się na problem oczami konia, o co jemu chodzi ? jaki jest jego problem ?

Na dziś nie mam rozwiązania, ale jestem z siebie dumna ze powstrzymałam w sobie "adepta sztuki jeździeckiej" jakiej kiedyś byłam. I zakończyłam trening stępem na długiej wodzy i cytatem Monty-ego Robertsa "musimy pomoc koniom podejmować właściwe wybory".

środa, 10 lutego 2010

Moje 2 tygodnie



Autor: Emily
Koń: Holly i inne

Od kilku tygodni pomimo, że mam dużo koni do jazdy to miałam specjalnie tematu na rozpisywanie się.
Problem Szafira z galopem na prawa nogę zakończył się problemem z galopem na lewą nogę :P. Tym razem problemów z zagalopowaniem nie ma jest tylko problem zmieniania nóg :)
Moja nowa klacz Holly po kilku dniach zaczęła lekko podrzucać głową nieco uciekając od kontaktu, zmieniłam wędzidło z podwójnie łamanego na pojedynczo łamane, zwykłe wędzidło i się problem rozwiązał.

Natomiast to z czego jestem zadowolona to z pracy z 3 młodymi końmi, z którymi pracuję od niecałych dwóch tygodni. I każdego dnia dokładam coś nowego w trening każdego z nich i dziś na dwie klacze założyłam siodła oraz przełożyłam się przez nie i reakcja była niezwykle zadowalająca :). Wszystkie 3 konie przez kilka dni robiliśmy trochę ala Monty Roberts, i z dwoma wspomnianymi klaczami
nie było żadnego problemu, natomiast wałaszek Mandingo jest nerwowy, płochliwy i nieufny z natury.
Tylko z nim mieliśmy problem z kowalem i to jego jest trudno złapać na pastwisku,
jednak po kilku sesjach ala Monty, wałach strasznie zaczął zabiegać o towarzystwo człowieka na każdym kroku. Nadal boi się przejść obok drąga leżącego na ziemi, ale za człowiekiem przejdzie nawet przez drag.
Udało się nam założyć na niego derkę podczas gdy wcześniej dotkniecie jego szyi kończyło się ucieczką. Mandingo na tyle polubił towarzystwo człowieka i tak pewnie się przy nim czuje, że jako jedyny z 3 młodych koni, gdy jest lonżowany na placu nie zwraca uwagi na pojawiające się inne konie i ewidentnie widać jak bardzo potrzebował
przewodnika, który da mu bezpieczeństwo.

Praca z końmi to niezwykle intrygujące zajęcie i jest to trening nie tylko koni, ale i nas samych, a nawet bym mogła powiedzieć, że to my musimy bardziej pracować nad sobą, aby praca z koniem przynosiła pozytywne efekty.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Co daje nam świadoma praca

Autor: Ula
Koń: Tiszmen

Zaczęłam pisać ten blog wówczas, kiedy postanowiłam sama prowadzić sobie moje treningi i już w ciągu pierwszych kilku dni zauważyłam, że już na starcie mam do czynienia z kilkoma problemami, których wcześniej nie byłam świadoma.
A były to:
- słaby kłus (ciężki, mało energiczny)
- problemy z pierwszym zagalopowaniem
- trudny początek treningu
- ogólna ospałość

(Na marginesie dodam, że wcześniej pracowałam pod okiem trenera i mając pełne zaufanie wydawało mi się, że te sprawy są pod kontrolą. Jednak nie jest moim celem analiza zdarzeń historycznych.)

Wszystkie te problemy mają ze sobą ścisły związek i przenikają się nawzajem (kto ma do czynienia z jeździectwem doskonale ten temat rozumie). Ale musiałam je po pierwsze rozpoznać i nazwać, po drugie znaleźć rozwiązanie. O sposobach na to pisałam w moich wcześniejszych postach, ale teraz chciałabym zrobić małe podsumowanie.

Tak więc:
- trudny początek treningu i ogólna ospałość wynikały z: ogólnego zniechęcenia do nudnych i monotonnych treningów obarczonych duża dawką negatywnych emocji oraz zbyt słabej paszy
- słaby kłus i problem z pierwszym zagalopowaniem wynikał ze zbyt krótkiej rozgrzewki, przy ogólnym słabym nastawieniu do treningu Tisz po prostu potrzebował dłuższego i różnorodnego w formie etapu rozluźnienia i przygotowania do konkretnej pracy.

Jakie kluczowe decyzje podjęłam:
- zmiana paszy: dodatek w postaci musli - zwiększony i o wyższych parametrach, a w tej chwili podwyższam jeszcze porcję owsa na razie o 1/2 miarki
- wprowadzenie elementów ujeżdżenia naturalnego.
- krótka gimnastyka przed siodłaniem (zgięcia, wyciąganie nóg, podnoszenie przednich nóg)
- dłuższy stęp i zawsze na luźnych wodzach, potem kłus na początku na luźnych wodzach, później na delikatnym kontakcie
- wprowadziłam krótki galop w etapie rozgrzewki
- wydłużyłam rozgrzewkę do momentu aż poczułam, że Tisz uruchomił swoje mięśnie
- w miarę możliwości po każdym treningu Tisz jest ok.30 minut na padoku, i również w miarę możliwości jestem z nim na padoku około 15 minut i razem chodzimy, zatrzymujemy się, obcujemy ze sobą
- rygorystycznie przestrzegam piątku jako Dnia Konia (mój poprzedni post)
- ostatni mój pomysł: poniedziałek - dzień zabaw (dziś byłam, ale niestety mogłam skorzystać jedynie z małej hali, ale też było fajnie)

Co to wszystko dało:
- już widzę poprawę jeżeli chodzi o zaangażowanie w trening
- dziś ktoś mi powiedział, że widział Tisza na padoku jak sobie bryknął - super, bo do tej pory tylko stał
- w niektórych dniach widzę, że rozgrzewka może być krótsza, a w innych musi być jeszcze wydłużona - ale to dobry znak
- coraz rzadziej mam problem z zagalopowaniem, a kłus praktycznie po rozgrzewce jest zupełnie dobry

Jutro podsumuję kilka konkretnych ćwiczeń, które robiłam w tym okresie i na co mi one pomogły.

Jak widać świadome prowadzenie konia już w ciągu 3 tygodni dało doskonały moim zdaniem efekt, którym na treningu w sobotę i w niedzielę byłam tak porażona, że nie wiedziałam co napisać. Coś co stanowiło problem, znika, a koń się regeneruje. Może to nie jest odkrywcze ale napiszę dla niedowiarków jeszcze raz: systematyczna świadoma praca, z wyznaczonymi celami bez nacisku na konkretny termin kiedy maja one być osiągnięte - to jest źródło sukcesu. Nie mocniejsza łydka prawa czy lewa, nie bardziej napięta ale wyprostowana sylwetka, i nie "bat na dupę" tylko zdiagnozowanie problemu, ustalenie kierunków działania, i rozsądne i rozważne systematyczne działanie.
Myślę, że w tej chwili jestem gotowa, żeby określić następne cele i ustalić sobie zestaw środków jakimi, które mi pomogą do nich dotrzeć.

piątek, 5 lutego 2010

Piątek - Dzień Konia

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: lonżowanie beż lonży i z lonżą

Zwykle określenie Dzień Konia słyszałam w odniesieniu do poniedziałku. Lub też czasem słyszałam, że to poniedziałek w randze niedzieli. Ale poniedziałek był dniem (pisze był bo teraz to chcę zmienić i też w poniedziałki przyjeżdżać), w którym po prostu koniem się nie zajmowałam, co oznaczało, że Tisz stał cały dzień w boksie. W związku z tym zawsze byłam też przygotowana, że wtorek był raczej cięższym dniem do uruchomienia mięśni i umysłu końskiego. Natomiast Dzień Konia (analogicznie do Dnia Matki, Babci, Kobiet itp) powinien być Jego świętem. Czyli, że koń będzie się czuł (nie osamotniony jak w przepadku poniedziałku) tylko doceniony, pochwalony, że będzie miał luz i odpoczynek. I tak sobie właśnie postanowiłam, że u mnie piątek będzie Dniem Konia.

Zaczęło się od wypuszczenia na padok, a że dziś piękny słoneczny zimowy dzień, to uważam, że to była pierwsza przyjemność. Później pochodziliśmy razem po padoku, spróbowaliśmy ćwiczeń z podnoszeniem przednich nóg (ćwiczenie na odciążanie przodu i dociążanie zadu). Tisz doskonale wie o co chodzi jak ćwiczymy w boksie, ale na zewnątrz to nie to samo. Więc teraz to dopiero pierwsze nieśmiałe próby koncentracji uwagi gdy wokół tyle ciekawych rzeczy.

Potem poszliśmy do małej hali: luźny kłus na obydwie strony, trochę galopu, a potem kłus przez drągi. Ciekawe, ale Tisz przy kłusie w lewo (czyli tym, z którym mamy kłopot z wpadaniem zadka do wewnątrz) chciał dwukrotnie zmienić kierunek, tak jakby wolał jednak drugą stronę. I chyba raz przeszedł do galopu, choć wcale go o to nie prosiłam - muszę to obserwować, i wyciągać wnioski w odniesieniu do prostowania.

Mimo to wydaje mi się, że Tisz potraktował te drągi jak zabawę, bo nawet jak już nie pilnowałam kłusa, to on i tak jeszcze biegł na drągi tak jakby chciał powiedzieć: A ja jeszcze raz sobie przekłusuję przez te dragi ;-)!.
Żeby jeszcze było fajniej ustawiłam też mała kopertkę, a potem zamieniłam ją na stacjonatkę (tak około 40 cm). Wydaje mi się, że to była fajna zabawa dla niego.

Na koniec postanowiłam podjąć próbę zrobienia czegokolwiek na lonży. Dotychczas Tisz na lonży nie chodził, bo kiedyś okazało się, że jest to problem, że nie toleruje lonży i że się nawet próbuje wspinać. Uznałam, że muszę podejść do tego tematu bo są ćwiczenia, które wymagają lonży. A więc delikatnie wpięłam lonżę i najpierw Tisz stępował na niedużym kole, poprosiłam o zmianę kierunku kilka razy. Potem poprosiłam o kłus - kółko w lewo i kółko w prawo - nie było oznak najmniejszego problemu. A więc pierwsza bariera pokonana, będziemy do tego wracać :-)

Dzień Konia podsumowaliśmy spacerem po ośrodku - nie za daleko dało się pójść bo ślisko, ale za to kilkanaście minut w samo południe na słoneczku to prawdziwa przyjemność.

Można by powiedzieć, że Tisz to szczęściarz, teraz będzie miał Dzień Konia co tydzień, a ja mam Dzień Kobiet tylko raz w roku ;-).

czwartek, 4 lutego 2010

Schematy treningowe

Autor: Emily

Po prawie 10 lat uprawiania jeździectwa w Polsce przy pomocy instruktorów i trenerów wydawało mi się, że istnieje tylko jeden rodzaj przeprowadzenia treningu.
Mianowicie na początku 10 minut stępa, kolejne 10 kłusa, z krótka przerwą na stępa mamy galop przeplatany z kłusem przez 20 minut 10 minut kłusa i 10 minut stępa na koniec, w sumie 60 minut. Wszystko nie koniecznie z zegarkiem w ręku, ale tak to mniej więcej wyglądało.

Teraz - po pierwsze nie zawsze mam te 60 minut na konia, a po drugie nie musi to byc 60 minut, a plan treningu może być elastyczny, o czym przekonałam się poprzez obserwowanie treningów w innych krajach i obserwowanie klinik przeróżnych jeźdźców i trenerów.
Zbierając własne doświadczenia, obserwując innych oraz interesując się psychologią i fizjologia koni dowiedziałam się że dużo lepsze dla psychiki i pracy mięśni są częste zmiany zarówno chodów, ustawienia jak i zgięcia w którym pracujemy. Również jak wspominałam już wcześniej, podchodząc do treningów bardziej spontanicznie i bardziej układając je pod konia, otrzymujemy nie tylko lepsze rezultaty z samego treningu ale też większe zadowolenie konia.

Zresztą sięgając do treningów z rożnych dyscyplin można zauważyć, że trening konia waha się od 30 min (u koni wyścigowych) do nieraz ponad dwóch godzin (np. u koni rajdowych) tak wiec pod względem fizjologicznym konia nie powinniśmy czuć się ograniczeni do tych "60 minut" treningu u konia "sportowego".

Tak wiec chciałabym tu dodać otuchy i odwagi mojej przyjaciółce Uli do tego, aby (jak w jej przypadku) wydłużała trening do 80 a nawet 90 minut jeśli jak odkryła Tisz jest koniem, który potrzebuje stosunkowo dużo czasu na rozgrzewkę i zwykle najlepsze efekty otrzymuje pod koniec swych "60 minut".

Zastanowiłabym się również czy przypadkiem to właśnie nie o to chodzi, aby jeździć do momentu gdy musimy coś naprawiać, i jak już nam coś wychodzi i jesteśmy zadowoleni to kończyć. Natomiast czas treningu powinien być według mnie kwestią elastyczną, ponieważ np. prawie wszystkie moje konie (3 własne plus 5 innych w treningu) są z tych "szybko rozgrzewających się" i zwykle najlepsze momenty z treningu mam pomiędzy 20 a 30 minutami i jeśli trening przeciągam to bardzo często właśnie wtedy mi się coś psuje :)

Może jest to kwestia jeźdźca, może jest to kwestia konia, o tym musimy przekonać się zbierając własne doświadczenia!

PS. od Uli

Komentując powyższy temat chciałabym dodać, że ja właśnie kończę zwykle jak już jestem zadowolona, nie tyle z ćwiczeń co ze stanu relacji i współpracy z Tiszem. Jak czuję, że jest ok i jest nastawiony pozytywnie, że jest zadowolony - to kończę. Nie chcę zostawiać treningu w sytuacji kiedy ja jestem niezadowolona i on w zasadzie też nie bo wydaje mi się, że będzie to stracona lekcja, która nie przyniosła żadnego sukcesu (oczywiście sukcesu na miarę tej lekcji) - a jak wiadomo sukcesy uskrzydlają. :). Bardzo jest ważne to, żeby lekcja wypełniła oczekiwania (co często również jest powtarzane w książce "Ujeżdżenie naturalnie!"). Sztuką jednak jest dostosować oczekiwania do aktualnego stanu wyszkolenia konia i do jego kondycji fizycznej i psychicznej w danym dniu (czyli tego co jesteśmy w stanie stwierdzić na początku treningu). I jeżeli nasze oczekiwania nie dadzą się spełnić, to zawsze błędem musimy obarczać siebie - oczekiwania były zbyt wygórowane.

Chciałabym jeszcze dodać dwa słowa na temat dzisiejszego treningu, bo jak ulał pasują do tego tematu. Po pierwsze chciałabym polecić wszystkie opisane wczoraj ćwiczenia jako bardzo bardzo skuteczne. Tisz był dziś po prostu rewelacyjny. Rzadko wyczuwałam delikatne napięcie prawego boku, sam wracał częściej do wyprostowania chowając zadek przy jeździe w lewo (dla przypomnienia, jego skrzywienie objawia się wpadającym do środka zadkiem), świetnie reagował na przejścia do stępa, świetnie reagował na cofanie przy minimalnym kontakcie, świetnie wykonał ustępowania na obydwie strony - no po prostu "malina". Po 40 minutach zastanawiałam się co właściwie mam jeszcze robić dzisiaj, skoro niczego nie muszę poprawiać - w związku z tym dzisiejszy trening trwał równo 60 minut z dłuższym stępem na początku i z rozluźniającym galopem na długiej wodzy i naprawdę długim stępem na końcu. Jutro w nagrodę lonżowanie na małej hali (w moim przypadku jak zwykle bez lonży).

środa, 3 lutego 2010

Nie robić nic


Autor: Emily

Już kilka razy zarówno ja jak i Ula wspominałyśmy o panowaniu nad naszymi własnymi emocjami podczas pracy z końmi. I jak wiemy łatwiej powiedzieć niż zrobić. Bo obserwując wszystkich na około również siebie często widać, że jak tylko coś się dzieje z koniem to następuje reakcja u nas.
Na przykład koń się spłoszył to albo go miziamy i uspokajamy albo karcimy w taki lub inny sposób. Jeśli koń skupi się na czymś lub na kimś innym i ewidentnie jest tym podekscytowany, to albo wpadamy w panikę i "olaboga co teraz będzie" albo z kopa, szarpniecie i "ty koniu !!! tutaj jestem!!!".
Jeśli koń nie chce koło czegoś przejść lub gdzieś wejść (np. w przypadku przyczepy) to ponownie albo karcimy albo się poddajemy.

A czy ktokolwiek z nas, w tych lub podobnych sytuacjach nie zrobił NIC, zupełnie NIC?

Jeżeli wiemy już, że w "końskim świecie" bardzo ważna jest hierarchia i to kto kim rządzi, a kto jest czyim przewodnikiem, to można analogicznie wywnioskować, że karcenie i poddawanie konia presji jest wymuszaniem naszego przewodnictwa. Wiemy jednak jak często kończy się to "sukcesem" dla nas :). Z kolei poddawanie się i wpadanie przez nas w panikę oddaje przewodnictwo koniowi, który być może nie jest w stanie podołać sytuacji.

Nie robiąc nic w skrajnych i sytuacjach stresowych zarówno pod siodłem jak i na ziemi stawiamy się na tym samym miejscu w hierarchii co koń. Tego samego się boimy tego samego jesteśmy ciekawi wykonujemy te same ruchy po prostu jesteśmy równi.

Czy to jest cel naszej pracy z końmi? Nie, ale jest to świetna podstawa do dobrze prosperującej relacji miedzy człowiekiem a koniem. Szczególnie jeśli chodzi o konie bardziej introwertyczne, które trudniej nam ufają i trudniej przejmują nasze przewodnictwo, ale z drugiej strony bardzo potrzebują przewodnika w tym strasznym świecie, który spowodował że są tak zamknięte.

Zainspirował mnie do takiej tezy pokaz Parelli Masterclass z 2009 roku z Anglii gdzie Linda Parelli dostała trudna typowo introwertyczna nerwowa klacz, która łatwo poddaje się stresowi po czym z braku zrozumienia oraz pomocy od kogoś kto by się nią zaopiekował zaczynała być agresywna i rozstawiała wszystkich po kątach. Linda miała klacz na długiej linie i ani nie próbowała doprowadzić klaczy do porządku poprzez szarpanie czy krzyki ani przez uspokajanie nie używała również żadnych "naturalnych sztuczek" . Linda zaczęła naśladować klacz !!! jak klacz się rozpędzała Linda biegła obok niej, jak klacz stawała w miejscu Linda również się zatrzymywała, jak koń zaczął grzebać nogą Linda zaczęła robić to samo, jak klacz podchodziła do różnych przedmiotów - postępowała tak samo jak klacz, nie poddając jej żadnej presji ani w jedna ani w druga stronę. Po jakimś czasie klacz nadal zachowywała się nerwowo ale nie uważała już Lindy jako wroga, wręcz przeciwnie zbliżała się do niej bliżej i tak jakby mówiła "ty całkiem fajna jesteś, taka inna, nic ode mnie nie chcesz i nawet fajnie jest być w twoim towarzystwie"

Wiadomo na końcu klacz wchodziła sama do przyczepy i robiła rożne triki i sztuczki z przeróżnymi przedmiotami i była dużo bardziej pewna siebie. Ale ja chciałam podkreślić sam proces nie robienia NIC i jak zresztą Linda powiedziała:
"Najtrudniejsze co możemy zrobić, To nie zrobić NIC"

I wielu latach pracy z końmi i po długich refleksjach absolutnie się z tym zgadzam.
Gdyż podświadomie, z emocji lub wyuczenia na każdą akcję konia mamy naszą reakcję... a może nie do końca tak powinno być....

Obserwacje i spostrzeżenia

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Wczorajszy "ciężki wtorek" był dla mnie sygnałem jakiegoś napięcia po prawej stronie. Dlatego dziś byłam przygotowana na zmierzenie się znów z podobną sytuacją. I nie pomyliłam się. Postanowiłam, że dziś będzie trochę inny początek - po krótkim stępie na luźnych wodzach przeszłam do kłusa na kontakcie. Miałam wraże do każdej nogi Tisz ma przywiązany kamień (i to nie mały!!!). Kłus był ociężały i bez energii. Przeszłam do galopu - tu ku mojemu zaskoczeniu nie było problemu z zagalopowaniem. Ale galop również był ociężały. Galopowałam sporo, po 3-4 okrążeniu coś zaczęło się zmieniać, zaczęłam więc krótkie dodania i skrócenia i pomyślałam sobie o kontrgalopie. Zrobiłam po jednym kółku kontrgalopu w każdym kierunku. Było to dobre rozwiązanie, bo po tym ćwiczeniu wyraźnie Tisz się rozluźnił. Całą dalszą jazdę pilnowałam prawego boku. Cokolwiek robiłam, to ze szczególną uwagą na prawy bok, starałam się cały czas rozluźniać tę stronę. Drugie ćwiczenie, które mi bardzo pomogło to cofanie kilka kroków ze stój i ruszenie kłusem (kilka powtórzeń na każdą stronę).
Kolejna rzecz, która dobrze w "pilnowaniu prawej strony" zadziałała to mobilizowanie bacikiem prawej tylnej nogi. Czytałam w "Ujeżdżenie naturalnie!", że koń krzywi się w stronę mocniejszej nogi. Skoro Tisz krzywi się w ten sposób, że wpada mu zad do środka przy kierunku na lewo, to oznaczałoby, że lewą tylną nogę ma silniejszą niż prawą. Stąd pomysł by mobilizować prawą nogę do większego zaangażowania. Wszystko to bardzo dobrze zadziałało i miałam wrażenie, że Tisz częściej i na dłuższą chwilę wybierał dziś ustawienie proste = w równowadze.
Szczególnie po ćwiczeniach z cofaniem miałam super wrażenie, że Tisz osiągnął taki rodzaj równowagi, który pozwala na gotowość ruchu w przód lub w tył w każdym momencie. To jest bardzo przyjemne wrażenie i wydaje mi się, że ma coś wspólnego z tzw. "ulubionym miejscem".
Myślę, że z tematem skrzywienia będę jeszcze się jakiś czas "męczyć", ale cieszę się, bo powoli kompletuję wiedzę na temat mojego konia, co pozwala mi na szybkie i świadome reagowanie odpowiednimi ćwiczeniami.

wtorek, 2 lutego 2010

Ciężki wtorek

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Oj było ciężko dzisiaj! Nie wiem dlaczego, ale Tisz miał dziś bardzo spięty prawy bok co skutkowało trudnością w rozprężeniu w lewą stronę.
Po dość długim i żwawym stępie, jak zwykle był kłus anglezowany na luźnej wodzy. Był trochę ociężały (jak zwykle), ale nic nie zapowiadało niezwykłych trudności. Ale jak zaczęłam prosić o kontakt było trochę bardziej ociężale. Pomyślałam sobie: "Ok. zagalopujmy - to zwykłe pomagało". Traf chciał, że zaczęłam w lewo. I tu sprzeciw, opór, brak reakcji. Po trzech nieudanych podejściach do zagalopowania spróbowałam w prawo - nie bez trudności, ale jako tako zagalopowałam. Wróciłam po chwili do lewego galopu i tu znów problem. Oj miałam zagwozdkę. Szybko szukałam jakiś ćwiczeń, lekkie zgięcie w prawo w stępie, kłusie - opór. Ewidentnie źle spał, albo go zawiało, albo ... coś w każdym razie było po prawej stronie takiego, że wyraźnie przeszkadzało żeby się poddać ćwiczeniom, żeby co najmniej wyprostować prawy bok.
W końcu, już trochę wkurzona, że tak z nim ciamciaramcia się pieszczę, wzięłam mocniejszy kontakt i trochę bardziej zdecydowanie kazałam mu kłusować. Zaznaczam przy tym, że wcześniej zrobiłam kilka ćwiczeń w stępie, w kłusie po kole i byłam pewna, że to co dało się rozruszać już było rozruszane. Teraz pozostał mi po prostu ukryty leniuch w głowie mojego konia, którego wspierało jakieś napięcie w prawym boku. No więc ruszyliśmy mocniejszym kłusem i zaraz potem galopem w prawo i w lewo. Oj duuuużo było galopu, i dodania, i skrócenia, i znów dodania, i znów skrócenia i kontrgalop, i galop na wprost w wygięciem w prawo i wolty itd.... jak poczułam, że coś się poprawiło przeszłam w bardzo wolny, ale energiczny kłus, całe okrążenie w obie strony, ze szczególną uwagą na wyprostowanie prawej strony. Wszystko co mam używałam do prostowania, a więc: łydkę lewą w stronę zadku, bacik po lewej stronie na zadek, łydka prawa podparcie na popręgu, lewa wodza napięta, prawa wodza półparada, biodra - twist na prawo.
Co to jest twist na prawo? Tak nazwałam pomoc jeździecką polegającą na niewielkim ale dynamicznym skręceniu bioder w wyniku którego koń ma przedstawić zadek - działa dobrze, ale jak już wcześniej innymi pomocami też mu się to pokaże.
Po takim kłusie - podkreślam bardzo wolnym i skoncentrowanym - coś puściło. Zrobiłam oczywiście to samo w lewo. I... mogłam zacząć trening. A miałam już 40 minut za sobą. No cóż - postanowiłam zrobić małe przypomnienie łopatki w stępie, a ponieważ Tisz, mimo, że się już nie opierał ale nadal niechętnie się wyginał, wróciłam do ćwiczenia stęp - zatrzymanie łopatką w lewo - długa wodza - pochwała. To super pomogło. Po 3-4 razach już przypomniał sobie o co w tym ćwiczeniu chodzi. Podobnie w prawo, potem swobodny galop i kłus z żuciem z ręki. No i na koniec stęp, ale jeszcze w zebraniu. Energiczny, elastyczny, chętny - pomyślałam sobie "spróbujmy coś bardzo spokojnego" - malutkie cofnięcia z ruszeniem do przodu - zrobił super, i lekko. To był 1-2 stąpnięcia do tyłu, jedynie zaznaczenie - jednak więcej nie oczekiwałam, chciałam właśnie tylko tyle, żeby pokazał, że rozumie mój sygnał. Oj dziękuję ci Tiszku, bo gdyby nie to, dzisiejszy trening pozostawiłby mnie smutną do końca dnia. Mam nadzieję, że dziś będziesz dobrze spał i jutro będziesz rozruszany.
A tak na marginesie - chyba zacznę jeździć do Tisza w poniedziałki, może na jakieś luźne bieganie, albo spacer - ale to dzisiejsze doświadczenie daje mi do myślenia. Poza tym zauważyłam, że Tisz jakby zamyka się na otoczenie, że po treningu jest uważny, obserwuje świat, ma skierowaną uwagę na mnie, a przed jest jakby trochę zamknięty w sobie. Introwertyk czy co?

Nasz blog czytają: