niedziela, 31 stycznia 2010

Jaki jest mój koń?



Autor: Ula
Koń: Tiszmen

Kto czytał moje wcześniejsze posty to już pewnie wie, że od kilkunastu dni wprowadzam w życie nowe metody współpracy z moim koniem oparte na ujeżdżeniu naturalnym. Wcześniej jeździłam kilka lat codziennie pod okiem doświadczonej trenerki ujeżdżenia, jednak doszłam do wniosku, że albo ja, albo mój koń, albo może oboje razem jesteśmy "za głupi" na tradycyjne ujeżdżenie, a efekty są niezadowalające. Niestety pojawiły się nie tylko słabe efekty, ale i też całkiem poważne skutki. Pierwszym z nich była głęboka irytacja psychiczna mojego konia - zaczął gryźć kraty co groziło łykaniem (swoje też dodał koń obok, który notorycznie kopie we wszystkie ściany swojego boksu). Drugi skutek - Tisz kompletnie stracił impuls, szczególnie w kłusie. Przyszedł nawet dzień, kiedy wogóle odmówił jakiejkolwiek współpracy cofając się po każdym dotknięciu łydką. Niestety tego dnia, z żalem i przy pomocy czarnej wodzy (ze względu na moje bezpieczeństwo), musiałam go przepchnąć do przodu i zmobilizować do treningu, bo inaczej mogłoby to zaowocować kolejnym problemem. Ale po takim zdarzeniu powiedziałam dość! Coś tu nie gra. Koń jest zadbany, codziennie u niego jestem, a jednak coś tu nie gra. Los chciał, że w tym samym czasie znalazłam w internecie książkę "Ujeżdżenie, naturalnie!" i olśniło mnie. Zaczęłam jeździć sama, bez doświadczonego trenera.
Moim pierwszym zadaniem było odzyskanie impulsu w kłusie. Dziś właśnie poczułam, że jestem "w domu", że możemy z Tiszem znów normalnie pracować. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się jak mi się to udało, proszę przeczytać wszystkie posty z tagiem "słaby kłus".
Drugie zadanie (które właściwie jest równorzędne z pierwszym) to na nowo spojrzeć na mojego konia, poszukać jego indywidualnych cech, predyspozycji, upodobań itp i jak najbardziej dopasować treningi do tego co uda mi się zaobserwować. No i właśnie temu chciałabym poświęcić dzisiejszy post. Kilkanaście dni samodzielnej pracy, skupienia wyłącznie na koniu, obserwacji jak przebiegają poszczególne ćwiczenia, jak rozwija się współpraca podczas treningu itd. I doszłam do kluczowego wniosku: mój koń ma możnaby powiedzieć "ciężki początek". Tzn. na początku wyraźnie jest znudzony, ociężały, nie chce mu się, oczywiście też jego ciało jest bardziej usztywnione. Zaczynam więc zawsze od stępa na długich wodzach. Staram się, aby stęp był aktywny, ale też żeby Tisz się porozglądał, rozciągnął, zaczął zwracać uwagę na moje sygnały. Temu właśnie służą zatrzymania, ale kompletnie bez użycia wodzy, tylko z dosiadu i łydek. Jak już czuję, że Tisz zaczyna się koncentrować, zaczynam kłusować, ale na luźnych wodzach. Chcę tym dać sygnał do tego, że będzie potrzebna jakaś energia. Kłus nie jest długi, czasem też z przejściami do stępa, pod koniec kłusa proszę delikatnie o kontakt, ale bardzo uważam, żeby nie utracić tempa. I na takim delikatnym kontakcie zaczynam galop. Staram się, żeby galop był aktywny, robię 2 duże okrążenia w hali w każdym kierunku, po czym na każdej prostej robię dodania w galopie - wszystko na delikatnym kontakcie. Jeżeli czuję, że Tisz jest już ożywiony, że jest wyczulony na moje sygnały - zaczynam pracę jaką sobie zaplanowałam na dany dzień. Jeżeli nie jestem jeszcze tego pewna robię koła w galopie i przejścia do kłusa. Czekam na moment, kiedy jestem całkowicie pewna, że Tisz jest skoncentrowany na mnie i na moich sygnałach. Po kilkunastu dniach takiej pracy, plus praca z energią przez cały trening i co? Własciwy trening był dziś aktywny, ciekawy, Tisz chętnie wykonywał rożne zadania, z ciekawością podchodził do nowych ćwiczeń (dziś np. proponowałam mu cofanie - było ok, potem delikatnie zwrot na zadzie - też było ok). A najbardziej mnie cieszy, że nie tylko już przebrnęliśmy przez słaby kłus, ale też próbowaliśmy dziś kilka razy dodać i byłam bardzo zadowolona z tego co udąło się dziś osiągnąć. Nie oczekiwałam tzw. mistrzostwa świata". Chciałam poczuć dodanie bez napięcia - i to dostała, i za to pochwaliłam Tisza. Dziś też zauważyłam, że po wykonaniu jakiegoś ćwiczenia Tisz tez wiedział, ze coś mu wyszło i odwrócił się do mnie żeby dostać nagrodę. Nie unikam nagród w trakcie treningu, ale tez staram się nie tworzyć reguł, czyli nie po każdym udanym ćwiczeniu i nie za często.

Kiedy o tym piszę, wydaje mi się ten proces oczywisty, ale niestety moje treningi pod okiem doświadczonej trenerki tak nie wyglądały. Rozprężenie zwykle nie miało jakiegoś nadrzędnego celu, po prostu trochę stepa i kilka wolt, a potem trochę kłusa anglezowanego i też kilka wolt. Nie umiałam ocenić czy to już wystarczy czy nie, bo nie wiedziałam o co mi chodzi. Potem zaraz był kłus ćwiczebny, w trakcie którego już miałam wymagać od Tisza konkretnych ćwiczeń (np. łopatka, trawers) i to najlepiej jakbyśmy je robili od razu prawidłowo. Ale skoro nie umieliśmy, to robiliśmy nieskończoną ilość powtórzeń, żeby je poprawiać. Sporadycznie proponowano nam jakieś pomocnicze ćwiczenia, które też oczywiście poprawialiśmy bo nie były idealnie wykonane. I tak na tych wiecznych korektach i ciągłych polecaniach "mocniejsza łydka prawa lub lewa" upływał nam trening. A na koniec, jakby już rutynowo robiliśmy galop na obydwie strony. Zawsze na zakończenie treningu był kłus anglezowany z żuciem z ręki. I bardzo często właśnie wtedy, po tym kłusie, czułam, że to jest dobry stan, żeby zacząć pracę, ale było już po czasie.
Opisałam tę sytuację dlatego, żeby było jasno widać, że to co robiłam wcześniej, było dokładnie przeciwieństwem tego co powinnam była robić. Być może są konie, które na początku treningu muszą się wyciszyć, być może są też takie, które wolą zacząć od kłusa. Najważniejsze jest to, aby spróbować to rozpoznać, aby przyjrzeć się jaki jest mój koń i odpowiednio dla niego zaplanować rozprężenie i cały trening. Jak widać, jeśli się to uwzględni to właściwy trening będzie już tylko przyjemnością dla obojga - i jeźdźca i konia.

sobota, 30 stycznia 2010

Pomoce jeździeckie

Autor: Emily

Tak odbije trochę od "naturalnego" aspektu jeździectwa i napiszę trochę o "dodatkowych" pomocach jeździeckich, takich jak: bat, ostrogi, wypinacze, czarna wodza oraz inne przeróżne patenty do lonżowania.

Prawie w każdej książce o jeździectwie mówi się o nich, że właściwie używane pomagają, a w złych rękach mogą wręcz szkodzić. No i wszystko się zgadza tylko nie piszą czyje ręce są złe a czyje dobre :P.

Ja sama używam czasem wyżej wymienionych pomocy, ale tylko kiedy wiem ze naprawdę mogą mi pomoc i używam je sporadycznie. W ostrogach generalnie nie jeżdżę ale jeśli mam nowego konia "tempego" na łydkę, to wole założyć ostrogi na kilka dni, aby je zdjąć jak tylko będzie poprawa. Baty ciągle gubię i mi wypadają wiec od dobrych kilku lat wogóle nie jeżdżę z batem i muszę przyznać, że nie odczuwam jego braku. Czarna wodza to zawsze jest delikatny temat, bo to taka niby straszna rzecz a z drugiej strony wszyscy używają :P. Przez kilka lat praktyki nauczyłam się, że czarna wodza daje dużo więcej w sferze bezpieczeństwa niż sferze pracy z koniem gdyż po jej zdjęciu sytuacja wraca do stanu z "przed czarnej" tak jakby koń wiedział, że już jej nie ma i nawet wręcz próbuje wykorzystać tę sytuację. Na szczęście w tej chwili nie mam żadnego konia, na którego dla bezpieczeństwa bym zakładała czarną wodzę. Moje ostatnie doświadczenia z czarną wodzą doprowadziły do tego, że to właśnie jest problemem, gdyż koń, który miał zapiętą czarna zaczynał się cofać i wspinać, a po jej wypięciu nie było tego problemu. Tak wiec tak jak się stało i u mnie wierzę, że można żyć bez czarnej wodzy. O wiele lepszy efekt od jeżdżenia na czarnej daje ordynarne lonżowanie na zwykłych wypinaczach. I oprócz tego, że należy się z nimi delikatnie obchodzić, nie zapinać za ciasno i nie nadużywać to nie sądzę, żeby mogły zrobić jakąś krzywdę. Oczywiście wypinacze mają swoje wady i choćby nawet były bardzo elastyczne to i tak nie pracują tak jak ręka jeźdźca, która ma dużo większy zasięg działania.
Wypinacze również nie pomagają w podstawieniu zadu i dlatego też ja do lonżowania używam znany w Polsce patent "pessoa". Poprzez różnorodność kombinacji i ruchome bloczki jestem w stanie wypiąć konia w dowolny sposób i dopasować wypięcie bardzo indywidualnie. Konie bardzo szybko orientują się o co chodzi z tym "misiek" na zadku i zaczynają angażować zad bez wieszania się na wędzidle. Pomimo dużej ilości sznurków i zapięć uważam lonżowanie na "pessoa" za dużo bezpieczniejsze niż na innych patentach gdyż nie ma tam nic zapiętego na stałe, a cala konstrukcja się rusza wraz z ruchem konia. Wiec jeżeli potrafimy dobrze lonżować i nasz koń również dobrze pracuje na lonży to nie ma przeciwwskazań.

Jeszcze jedna rzecz, która przykuwa moja uwagę jak czytam różnego typu książki lub podręczniki jeździeckie: to dopasowanie nachrapników. W każdej książce jest napisane, aby nie były zapięte za ciasno i ze swobodnie powinny nam wchodzić dwa palce, a tym czasem gdzie się nie pojawię w nowej stajni to widzę nachrapniki pozaciskane maksymalnie i wrzynające się w skórę i widzę, że jeźdźcy nadal są nie zadowoleni bo koń nadal otwiera paszcze! No i ja sama na własnej skórze się przekonałam: im bardziej zaciskasz tym koń chce bardziej otworzyć :). Na tyle jednak przyzwyczaiłam się do wyglądu nachrapników ze pełnią już u mnie tylko rolę ozdobną, staram się żeby nie dyndały :), ale są ewidentnie luźne i co ciekawe żaden z moich koni nie otwiera paszczy podczas jazdy i nie maja problemu z przyjęciem wędzidła.

Podsumowując: to jak zwykle musimy indywidualne podejść do zagadnienia czy używać i pomagać sobie patentami czy nie. Uważam, że dobrym wyznacznikiem będzie jeśli po odstawieniu używanego patentu, efekt który chcieliśmy nim osiągnąć pozostaje i najlepiej jak nie musimy już po niego wracać :)

piątek, 29 stycznia 2010

Pracując z koniem, pracuje się też z własną psychiką

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dziś był drugi dzień treningu po mrozowej przerwie. Zaczęłam jak zwykle od stępa na długich wodzach a potem kłus - i już przy kłusie wyczułam, że coś jest - powiedzmy - inaczej. Niestety nie pomagała mi obecność na hali pewnej osoby, która powodowała, że nie byłam skoncentrowana na koniu, przynajmniej nie wyłącznie. Zaczęłam prowadzić rozmowę z samą sobą, chciałam uporządkować myśli. Poza tym minął już jakiś czas i przyszła pora, żeby coś konkretnego robić. Ponieważ kłus był cały czas jakiś taki (cytując klasyka polskiej polityki) ciamciaramcia, postanowiłam zagalopować. Pamiętałam, że to był sposób na poprawienie jakości pracy. I co mnie spotkało: Tisz wogóle nie chciał zagalopować, rozpędzał się , ale nie zagalopowywał. Moja frustracja wzrastała. Na szczęście byłam tego świadoma. Przeszłam do stępa, głęboki wdech, wydech, zebranie myśli, koncentracja. I zaczęliśmy od nowa. Zagalopowanie udało się, a nic tak nie uskrzydla jak sukces, więc i drugie i trzecie, potem zmiana kierunku itd. Po galopie i po różnych ćwiczeniach muszę powiedzieć, że kłus był rewelacyjny (jak na ten etap oczywiście) - energiczny, ale też spokojny i co bardzo pozytywne: Tisz reagował na małe dodania, takie "sprawdzanie pedału gazu".
Od momentu kiedy mi się udało zagalopować całkowicie zapomniałam o wszystkim. Wcześniej zastanawiałam się nad tym, że mnie ktoś obserwuje krytycznym i nieżyczliwym spojrzeniem - i jaki był efekt: wbrew moim pozornym staraniom, nie szło mi.
Umiejętność panowania nad własna psychiką to jedno, ale ważniejsza jest świadomość, że coś nie gra z nami. Bo często za niepowodzenie obarczamy winą konia, a on przecież robi tylko to co my mu przekazujemy i jeśli to jest podenerwowanie - to on też to czuje.

Energia od podstaw

Autor: Emily
Rodzaj pracy: pod siodłem

A wiec o co chodzi z tą energią ?......
I od czego by tu zacząć ? ...

Tak naprawdę to każdy z nas z tego już korzystał w mniejszej lub większej części tylko czasem sobie nie zdajemy sobie z tego sprawy...

Na pewno każdy z nas dostał lub usłyszał kiedyś od instruktora / trenera jazdy konnej polecenie : "patrz przed siebie" albo jeszcze lepiej " patrz gdzie jedziesz" oraz bardzo znane skoczkom, aby patrzeć się i koncentrować na miejscu za przeszkodą a nie na samej przeszkodzie.

A wiec od tego można zacząć, myśl i patrz gdzie chcesz jechać, a potem dodaj "JAK" chcesz jechać (jaki chód, jakie tempo, jaka jakość, jakie ustawienie i.t.d.). Jeśli chcesz przejechać woltę w kłusie roboczym to skup się na obrazku koła oraz tempie kłusa jaki chcesz osiągnąć. Nie myśl o zagalopowaniu, które chcesz zrobić w następnym narożniku. Jeśli chcesz wykonać ustępowanie od łydki lub łopatkę do wewnątrz wyobraź sobie to na chwile przed rozpoczęciem ćwiczenia, w tym samym czasie myśl też o tym jak powinno prawidłowo wyglądać twoje ciało.

Energia ma dużo wspólnego z WIZUALIZACJĄ i stosuje się ją często pracując z energią.
I tak na przykład machając batem za zadem konia na lonży on przyspiesza to jest nasza energia dodatnia, trzeba zapamiętać bynajmniej nie machanie tym batem lecz rezultat z jakim koń "dodaje". W drugą stroną chcąc konia zwolnic i przytrzymać ściągamy wodze, zamykamy pomoce po czym koń zwalnia i to jest nasza energia "w dol" i teraz pracując z energia chcąc ją dodać lub odjąć przywołujemy obraz konia który dodaje lub konia który odejmuje. Zarówno na lonży jak i pod siodłem musimy korzystać z wizualizacji tego czego chcemy osiągnąć w danym momencie. Można też wizualizować sobie energię w zupełnie inny sposób. Ja czasem lonżując młode konie, które już robią setne kółko i nie chcą się zatrzymać pomimo moich wszelkich starań, zaczynam sobie wyobrażać, że wysysam jak odkurzaczem energię która napędza ich ciało, w przeciwna stronę dla niezwykłych leniuszków wyobrażam sobie czasem ze rzucam w nich puchowymi kulkami śnieżnymi w sam zadek tak dla przebudzenia.

Tego typu praca i ćwiczenia z wizualizacja są świetnym początkiem i "niezbędnikiem" do pracy z energią. I na pewno każdy z nas miał również przypadek kiedy to planując zagalopowanie w najbliższym narożniku koń sam przechodzi do galopu pozornie bez naszych pomocy - a to była właśnie nasza energia, którą on odebrał. Tak samo jak obawiając się że koń wyłamie przed przeszkodą tworzymy sobie ten obrazek w głowie po czym koń odmawia skoku na nasze własne życzenie.

A wiec trzeba zaprzestać "czarnowidztwa", w zamian za to zacznijmy tworzyć w naszych głowach naszą idealną relację z koniem.

czwartek, 28 stycznia 2010

Wracamy do pracy po fali mrozów

Dziś był "upał" bo temperatura na zewnątrz oscylowała około zera. Oczywiście dziś wróciliśmy do pracy pod siodłem. Ciekawa byłam jak też to po kilku dniach bez siodła Tiszmen przyjmie.
Zaczęliśmy jak zwykle od stępa na luźnych wodzach, a potem kłus na luźnych wodzach, potem stęp i przejścia do stój na luźnych wodzach - wszystko super. Rozgrzewka na luźnych wodzach to bardzo dobra metoda. Nauczona doświadczeniem z poprzednich treningów, przed rozpoczęciem właściwej pracy, postanowiłam jeszcze zrobić krótki galop na luźnych wodzach.
No i szykowałam się do ćwiczeń na kontakcie. Byłam ciekawa, czy czegoś nie straciłam przez te "wolne" dni.
Zaczęłam od kłusa na luźnych wodzach i zbierania wodzy w trakcie jazdy - bardzo powoli i delikatnie. I... Jeżeli miałabym kwestię impulsu porównać do wskazań termometru, to mam wrażenie, że z poziomu -10 wróciliśmy do poziomu 0. Prawie nie traciliśmy rytmu, prawie nie traciliśmy impulsu i - co najważniejsze - Tisz wogóle się nie napinał. Można by powiedzieć podawał szyję "jak na tacy": mięciutko i spokojnie. Pomyślałam sobie, że wróciliśmy zza jakiejś strasznej granicy gdzie nie ma ochoty na jakąkolwiek współpracę.
Moim zdaniem był też bardzo przyzwoity kłus ćwiczebny, energiczny i w rytmie. Później na prostych odcinkach próbowałam trochę dodać energii, i nawet to dostała. Na tym etapie było to absolutnie satysfakcjonujące, ale ogólnie chciałabym więcej ekspresji. Ale cieszę się, że mam poczucie, że jesteśmy z Tiszem już na innym poziomie jeżeli chodzi o impuls w kłusie.

Dalej starałam się po prostu robić różne pojedyncze ćwiczenia, tak dla przypomnienia o treningach. Świetnie wychodziło nam kłusowanie po okręgi z zatrzymaniami co ćwiartkę, ładne spokojne zatrzymania, ładne ruszenia. Później na tym samym kole robiliśmy kłus ze stępem (zmiana co ćwierć koła) - też fajnie.

Czułam, że te kilka dni były dobre dla Tisza - wyciszony, spokojny, kontaktowy - możnaby rzec - super koń :-)

środa, 27 stycznia 2010

Nowy koń, nowe doświadczenia - ta sama energia

Autor: Emily
Koń: Holly
Rodzaj pracy: rozpoczęcie współpracy z nowym koniem

A wiec przyszła pora na rozpoczęcie współpracy z Holly - moim nowym koniem. Nie wiedziałam o niej wiele. Mogłam się jedynie domyślać, a kasztanowata klacz po nieudanej karierze wyścigowej nie wróżyła najlepiej. Ja jednak byłam gotowa na wyzwanie, gdyż pracowałam z końmi wyścigowymi i podziwiam inteligencje "folblutów"
i bardzo często są to nierozumiane przez ludzi konie. I właśnie na to liczyłam w przypadku Holly, że pomimo, że urodziła się folblutką to ściganie się to nie będzie jej najmocniejsza strona. A tym samym miałam nadzieje ze może polubi ujeżdżenie, gdyż facet, od którego ją kupiłam od razu powiedział mi, że jeśli chodzi o skoki to jest beztalenciem.
Bardzo często spotykamy się z końmi, które "mijają się ze swoim powołaniem". Ktoś sobie kupił hanowera żeby ćwiczyć dresaż, a tu koń nie może wytrzymać godziny
treningu "flat work". Ale jak tylko się mu postawi przeszkodę to się ożywia. Dużo jest też koni, które skaczą bo muszą, a nie dlatego ze chcą czy lubią. Również wśród wspomnianych "wyścigowców" jest dużo koni, które objawiają inne "talenty" a nie tylko szybkość. I to jest takie trochę przedmiotowe podejście do sprawy gdyż ludzie kupują sobie konia aby im służył to tego czy owego ale konia się już nikt nie zapyta.
Bardzo często ludzie się mnie pytają o moje konie i pada pytanie czy to skoczek "wukakawista" czy może koń ujeżdżeniowy. Zawsze mnie to trochę "zajeża" i z premedytacją wówczas odpowiadam, że to po prostu "kon", bo tak właśnie traktuję moje konie. To one mi pokazują w czym są najlepsze i co im sprawia największą przyjemność, a nie ja swoimi wyimaginowanymi oczekiwaniami.
Dlatego też moje konie robią wszystkiego po trochu, aby one mogły znaleźć swoją ulubioną dyscyplinę i żebym ja mogła zobaczyć gdzie jest prawdziwy potencjał tego konia.

No ale wracając do Holly, to już wiemy ze wyścigi i skoki odpadły więc z obawy, że to będzie jakaś wariatka falująca ze mną na wietrze i że czeka mnie dłuuuuuga droga
wzięłam ją najpierw na lonżę. Ku mojemu zdziwieniu, nie było eksplozji i klacz dumnie sobie kłusowała w tym samym rytmicznym tempie, pokazując tym samym naturalną kadencję. Po kilkunastu minutach wsiadłam i jeszcze bardziej się zdziwiłam gdy Holly bardzo ładnie przyjęła kontakt. Z jednej strony nie chciałam za bardzo używać zbyt wyraźnych pomocy, gdyż - jak już wspominałam - nie popieram "bałamucenia łydkami"
wiec zaczęłam bardziej "myśleć" o tempie i rodzaju chodów jakie chciałam wykonać. I pomimo nieznajomości konia przeze mnie oraz nieznajomości miejsca dla konia czułam nie tyle połączenie z koniem, ale po prostu się "rozpływałam". Klacz nie rozglądała się po nowej ujeżdżalni, nie przejmowała się brykającymi końmi obok na pastwisku, ani strasznymi hałasami budowy tuż za stajnią. Po prostu słuchała mnie,a ja słuchałam jej i to dzięki temu, że obydwie skupiałyśmy się bardziej na energii, która przez nas przepływa a nie na "ręka, noga, mózg na ścianie".
Nie chodzi tu oczywiście o totalnie nie używanie "pomocy jeździeckich", ale o poparcie ich prawdziwym połączeniem z koniem i wtedy naprawdę jazda konna to przyjemność :).

piątek, 22 stycznia 2010

3 dni bez siodła i jeźdźca


Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: lonżowanie bez lonży

Mamy weekend mrozów i nici z jazdy. Zapowiadają nawet -20 stopni. Całe szczęście, że ma być słońce w komplecie. W każdym bądź razie przy tej temperaturze jeździć się nie da. Ale może to i dobrze. Po całym tygodniu wrażeń związanych z naturalnym podejściem do treningów Tiszowi z pewnością spodobają się 3 dni bez siodła i jeźdźca.

Piątek:
Dziś lonżowałam bez lonży. Plan zajęć był słaby bo zimno i kolejka do małej hali była dość długa, więc nie miałam swobody tylko musiałam się zmieścić w ściśle określonym czasie. Dlatego nic ciekawego dziś nie zrobiliśmy z Tiszem, ale muszę go pochwalić za swobodny, rozluźniony kłus już od początku i za to, że 9 na 10 zmian kierunków zrobił obracając się do wewnątrz a nie na zewnątrz. Całkiem dobrze nam szło również dodawanie i obniżanie energii w kłusie. Muszę przemyśleć sprawę swobodnego zagalopowania (trochę za bardzo się Tisz rozpędza przed zagalopowaniem, ale do tego potrzebny mi jest nieograniczony czas, bo pośpiech niestety jest bardzo złym doradcą.

Sobota:
Pogoda mroźna, ale piękna - słonce, śnieg skrzypi pod nogami. To i nastroje lepsze. Bardzo mnie cieszy aktywność Tisza. Zaczynam widzieć, że zabawa sprawia mu przyjemność. Ułożyłam mu dziś drągi do kłusa, chętnie i żwawo kłusował, momentami nawet nie bardzo chciał się zatrzymywać. Wyraźnie bawił się kłusowaniem przez drągi. Zauważyłam też, że musimy poćwiczyć przejścia kłus-galop i galop-kłus - bo nie zawsze reagował dobrze. Fajnie - wiem co robić jutro :-).

Niedziela, poniedziałek (Dzień Konia), wtorek, środa - huhuha, huhuha, nasza zima zła - w stajni -2 stopnie, na zewnątrz -17 - poidła zamarzają, jeżdże jedynie po to żeby zapewnić jakiś ruch. Stępujemy w malej hali - skoro niemożna nawet kłusować, postawiłam na zajęcia "intelektualne" - stępowanie w ręku, "bezdotykowe" zmiany kierunku, czyli wyłącznie na sygnał mojej postawy i koniecznie zwrot do wewnątrz koła, swobodne zatrzymania na sygnał itd. Zdecydowanie jest to lepsze niż chodzenie w kieracie. Będziemy to powtarzać wiosną i latem na padoku jako zabawę, ale teraz trzeba szybko wracać do stajni. Siedząc w domu, ciepło myślę o Tiszu i mam nadzieję, że ta zima szybko minie.

czwartek, 21 stycznia 2010

Rewelacja!!!!!!!!


Autor: Ula
Koń:Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Powiem od razu, że okazało się, że wczorajsze magiczne 3-4 sekundy były zapowiedzią dzisiejszego treningu.
A było to tak:
Zaczęliśmy jak zwykle od stępa na luźnych wodzach. Dość szybko udało mi się osiągnąć aktywny rozluźniony stęp. Zaczęłam robić przejścia do stój, a potem powoli zaczęłam wchodzić na delikatny kontakt. Tisz cały czas pozostawał aktywny. Pomyślałam, że jest fajnie i z ciekawością oczekiwałam kłusa. Zakłusowałam na lekkim kontakcie na obydwie strony (krótkie odcinki z przejściami do kłusa, no i oczywiście z pochwałami). Było bardzo fajnie, więc pomyślałam: spróbujmy trochę pozbierać wodze. Delikatnie wybierałam wodze uważając cały czas by Tisz się nie napiął i by pozostał elastyczny i aktywny w pysku. Jednocześnie starałam się tak działać ciałem (energią) by nie tracić rytmu i impulsu. Gdy tylko wybrałam tyle wodzy ile wydawało mi się wystarczające na tym etapie, a Tisz się nie napiął i nie stracił impulsu - to oddawałam mu wodze i pozwalałam się wyciągnąć. To była jego nagroda za współpracę.
Byłam naprawdę pod wrażeniem jak genialnie to działa. Czułam jak Tisz się stara.

Oczywiście nie przedłużałam tej zabawy zbyt długo, bo chciałam żeby poczuł również, że jak wszystko idzie dobrze to nie wymagam od niego więcej (słynne "odpuszczanie").

Potem pomyślałam sobie o galopie - chciałam jeszcze trochę poćwiczyć kondycyjnie, więc zrobiłam dodania i skrócenia w galopie również pilnując delikatnego kontaktu.

Na koniec zaproponowałam nowe ćwiczenie - cofanie. Wiem, że jeszcze słabo to wychodzi, ale postanowiłam zasugerować delikatnie o co mi chodzi i Tisz zrobił 3-4 kroki w tył. Przyznam, że delikatnie użyłam bata, ale traktując go jedynie jako sugestię, tak jakbym chciała trącić go lekko ręką, żeby dać mu wskazówwkę.

Jestem pod wielkim wrażeniem jak szybko (kilka dni) można zmienić nastawienie konia, jak szybko można odnaleźć komunikację.

Stępując na luźnych wodzach pomyślałam sobie, że mogę się jeszcze pobawić z Tiszem. W związku z tym wymyśliłam nowe ćwiczenie. Podstawą tego pomysłu jest to, że doszłam do wniosku, że nie może być tak, że jak wystawię do boku rękę, to koń traci równowagę. Wymyśliłam więc ćwiczenie mając w pamięci obraz dziecka, które ojciec niesie na barana. Jeżeli każdy ruch dziecka, każde jego machnięcie ręką miałoby wybijać ojca z równowagi, to przecież pierwszy napotkany policjant zatrzymałby takiego ojca jako pijanego. Owszem ruchy dziecka zmieniają położenie środka ciężkości, ale ojciec doskonale to będzie umiał intuicyjnie zrównoważyć swoimi mięśniami i postawą. I tego właśnie chciałabym nauczyć Tisza.

Oto moje ćwiczenie:
Jak koń idzie stępem w prawo, to siedząc bardzo głęboko i stabilnie w siodle wychylam górną część ciała w prawo tak daleko jak tylko mogę nie tracąc kontaktu z siodłem. Delikatnie przy tym kontroluje wodze i w razie potrzeby delikatnie nimi (oraz łydkami) sugeruję, że koń ma iść prosto. Naturalnie, że za pierwszym razem, Tisz zaczął skręcać w prawo, ale już za drugim, trzecim - pozostawał na prostej. To samo w drugą stronę i tak po kilka kroków na przemian.

Uważam, że jest to dobre ćwiczenie na to, żeby koń sam nauczył się balansować swoim ciałem. Musi umieć je sam zrównoważyć, wówczas nasza wspólna równowaga nie będzie tak bardzo niestabilna w dynamicznej jeździe.

wtorek, 19 stycznia 2010

3 sekundy - ale jakie wrażenie!!!!


Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dzisiejszy trening nie byłby niczym szczególnym gdyby nie 3, może 4 sekundy, które były na samym jego końcu. Wcześniej wszystko było takie bardzo przeciętne, no i cały czas ten problem ze słabym kłusem. Doszłam do wniosku, że mój koń ma tzw. ciężki początek. Trudno i stosunkowo długo się rozkręca, a potem niewiele czasu zostaje na jakieś konkretne ćwiczenia. Ale cóż, może to się będzie zmieniać. Postanowiłam dziś troszkę dodać mu galopu, żeby poćwiczyć wytrzymałość. Być może bowiem część problemu z kłusem bierze się po prostu ze słabej kondycji (zima, wcześniejsze tradycyjne treningi ujeżdżeniowe, które nie oszczędzały napięć co nie służyło rozwojowi mięśni itd).

I tak sobie robiliśmy różne ćwiczonka, a ja od czasu do czasu pytałam się sama siebie co też ciekawego miałabym napisać dzisiaj?

Aż wreszcie, w którymś momencie, stępując poczułam niesamowitą łączność z pyskiem Tisza, jakby wodze były z gumy. To był krótki moment, 3-4 sekundy, ale jeżeli to jest właśnie to "ulubione miejsce", jeżeli to jest to do czego zmierzamy, to jest to wspaniałe uczucie. Jutro będę szukać tego, może znajdziemy z Tiszem wspólnie...

Intuicja


Autor: Emily
Koń: Coco i inni
Rodzaj pracy: różne

Tak może trochę z innej beczki, ale myślę że warto poruszyć ten temat, gdyż bardzo często zapominamy, że korzystamy z własnej intuicji. A jeśli będziemy sobie bardziej ufać to jeszcze więcej "intuicja " nam podpowie.

W przeciągu ostatnich 2 dni prawie wszystkie moje prace i czynności związane z końmi przychodziły intuicyjnie.

Oto konkretne przykłady:
1. Wczoraj pojechałam odebrać swojego nowego konia. Dojechaliśmy na miejsce i przygotowaliśmy koniowóz do załadunku. Niewiele wiedziałam o swoim nowym nabytku widziałam ją wcześniej tylko raz. Przy pierwszym podejściu do rampy klacz się nie bała, ale też nie chciała wejść do środka. Ja prowadziłam klacz a jej były właściciel był z tylu. Za 3 podejściem klacz weszła do polowy rampy po czym tam utknęła. Były właściciel wziął sprawy w swoje ręce i zaczął wywierać presję na klacz od tylu. Klacz od razu się wycofała z rampy i już nie chciała na nią wejść. Niemniej jednak nie spanikowała. Były właściciel przejął ode mnie klacz i zamieniliśmy się miejscami, klacz w jego reku była dużo bardziej niespokojna, nawet nie chciała się zbliżyć do rampy, a na presje zadaną od tylu, wręcz zaczęła się wspinać. Na początku sobie pomyślałam: no gdybym nie miała swojego doświadczenia z końmi to bym już się kajała co to ja za konia kopiłam. Ale spojrzałam się na klacz i poobserwowałam jej zachowanie i moja "intuicja" podpowiedziała mi, że ta klacz nie ma żadnego problemu żeby wejść do koniowozu, ona się go nie boi i zachowuje się przy nim komfortowo, ona ma problem z byłym właścicielem! Otóż ten to właśnie pan już wymyślał niestworzone plany "użycia przemocy", aby klacz weszła do koniowozu, podczas gdy ja wykorzystałam ten moment gdy facet odszedł w poszukiwaniu "narzędzi zbrodni" i wprowadziłam klacz do koniowozu bez najmniejszego problemu :). Jeszcze podczas podroży wydarzył się bardzo miły incydent: mianowicie w którymś momencie jechaliśmy po dużych wertepach wiec poszłam sprawdzić jak się klacz ma podczas tych wstrząsów. Oczywiście klacz była trochę spocona i trochę niespokojna i przestawała z nogi na nogę, aby łapać równowagę. Wiedziałam, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc wiec chciałam wrócić na swoje miejsce, ale jak się zaczęłam oddalać to klacz spojrzała na mnie i cicho zarżała dosłownie tak jak by mnie chciała zawołać bym z nią postała trochę. A wiec wróciłam do niej podrapałam ja po szyi i pogadałam troszeczkę, klacz wyraźnie się uspokoiła pomimo dużych wstrząsów. Klacz dojechała na miejsce cała i zdrowa i niezwykle zrelaksowana, bardzo szybko zapoznała się ze swoja stajnią i otoczeniem i z apetytem rzuciła się na siano i obiad :) Wszystkie sytuacje jakie do tej pory zdążyłyśmy przeżyć razem z Holly (takie daliśmy imię klaczy) utwierdzają mnie w przeświadczeniu, że zakupiłam właściwego konia :) i tak jak zawsze przy zakupie koni w dużej mierze kieruje się intuicją, i żaden rodowód, eksterier ani super wyniki z zawodów nie dadzą mi takiej satysfakcji z konia jak to że czuję, że mam z nim kontakt i jest to kontakt pozytywny :)

2. Również wczoraj jeździłam Szafira, lecz od samego początku jazdy był inny niż zwykle, przez pierwsze 10 minut podczas stepa i kłusa myślałam, że może mu przejdzie, lecz zamiast tego napięcie w nim rosło i tak jakby koń miał zaraz eksplodować. Każdy z nas jeździł pewnie na koniu z uczuciem "tykającej bomby" i ja głęboko wierzę, że dobrze wychowane konie, z którymi mamy dobry kontakt będą "tykały" tak do końca jazdy bez eksplozji jeśli mają na sobie jeźdźca. A jeśli się zdarza, że koń jest bardziej świeży lub mu w głowie "baranki" to uważam, że powinien sobie ulżyć i jeśli stwierdzam, że nie dam rady wysiedzieć to biorę konia na lonżę. Tak też zrobiłam z Szafirem i od sekundy kiedy go puściłam na lonży zaczął galopować i brykać jak szalony. To zupełnie nie jak Szafir bo ten jest leniwy i trzeba mocno się namęczyć, aby przegalopował 3 okrążenia pod rząd, a tymczasem on już leciał z dwudzieste. Wyszalał się na jedną i drugą stronę po czym po mniej niż 10 minutach wsiadłam ponownie i już wszystko było ok. A wiec być może moja "intuicja" uratowała moje 4 litery przed wylądowaniem na ziemi :P
p.s. Jak się okazało mój szef podczas weekendu PODWOIŁ dawki dla Szafira przez przypadek z 5 na 10 kilo :)

3. Kon Shaka, na którego nie wsiadam w zbyt wietrzną pogodę gdyż płoszy się jeszcze bardziej niż zwykle "mrugnął" dziś do mnie okiem ze będzie ok. Postanowiłam zaryzykować. No i faktycznie pomimo wiatru i szalejących krzaków w kolo ujeżdżalni koń się nie spłoszył ani razu.

4. Jestem na etapie sprowadzania młodzieży z pastwisk do zajeżdżania i zwykle jest zawsze dużo hałasu i płaczu jak się je zabiera z pastwiska i potem szaleją i rżą w boksach przez co najmniej 2 dni. I dziś ku mojemu zdziwieniu jedna z 3-latek Coco stała przy bramie od pastwiska (gdzie nigdy wcześniej nie stała). I poczułam, że to dobry moment, żeby ja przyprowadzić, może jest już gotowa. No i wszystko przebiegło bez problemu, klacz ani razu nie "zapłakała" za kolegami z pastwiska, a w boksie grzecznie zabrała się za skubanie siana. Wieczorem jak wychodziłam ze stajni leżała relaksując się w świeżo pościelonym boksie :)

Może ktoś to chciałby nazwać łutem szczęścia, ktoś inny zbiegiem okoliczności. A ja lubię słuchać swojego "wewnętrznego ja" i wierzę, że mi dobrze podpowiada :).

Rozwiązanie zawsze przyjdzie gdy się jest naturalnym i cierpliwym



Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dziś wtorek - więc Tisz był po swojej leniwej "niedzieli", kiedy to zażywał uciechy z "nic-nierobienia". Wiadomo: nieco znudzony, rozleniwiony i co najważniejsze trochę też usztywniony. Pomyślałam sobie: podejdę do treningu lekko i zobaczymy co dzisiaj dostanę. Jedynym planem było to, że podzielę trening na trzy części: zabawy na luźnych wodzach, zabawy na lekkim kontakcie i kilka ćwiczeń wyginających na mocniejszym kontakcie. Spodziewałam się również powtarzającego się problemu słabego pierwszego zagalopowania no i słabego impulsu w kłusie.

Zaczęliśmy zatem od stępa na luźnych wodzach - żwawy i obszerny :-). No myślę sobie! Nie jest źle! Spróbujmy w takim razie zatrzymań bez użycia wodzy. I.... łał, pierwsze po 3-4 krokach od podjęcia próby, ale następne po 2-3 i następne jeszcze wcześniej. Tisz rozbudził moją ciekawość co będzie dalej? Skoro tak, to postanowiłam sprawdzić co z kłusem. I tu znów prezencik: pyk i zakłusowaliśmy (na luźnych wodzach!!!). Jako, że "tylko sprawdzałam pedał gazu" to nie starałam się długo kłusować, tylko przechodziliśmy do stępa. Chwaliłam go bardzo przy tym i pozwalałam mu wyciągać głowę w dół dłużej niż tylko na parę kroków. No to pomyślałam sobie, że skoro tak, to może sprawdzimy co z kłusem na lekkim kontakcie (z moich poprzednich relacji wiadomo, że wówczas kłus był słabszy). I znów postanowiłam "tylko sprawdzać". No i było całkiem fajnie i żwawo. Spróbowałam parę razy dodać i obniżyć energię - zadziałało!!!!. Byłam naprawdę dumna. Żeby jednak nie nadużyć dopiero co osiągniętego pozytywnego nastawienia do kłusa na kontakcie postanowiłam wrócić do luźnych wodzy i zagalopować. Znów dostałam prezent w postaci ładnego zagalopowania na sygnał.
Potem zaczęłam prosić o różne ćwiczenia najpierw z wypuszczaniem i zbieraniem wodzy, potem łopatką w prawo, trawersik, łopatka w lewo (tu mały problem ale za 3cim razem ok), trawersik. Wszytstko po 1-2 razy, na zasadzie "sprawdzania" i wszystko przede wszystkim chętnie i lekko. Może były tam niedoskonałości, ale najbardziej mnie ucieszyła chęć, impuls i odpowiadanie na sygnały. Ponieważ wszystko szło dobrze postanowiłam jeszcze zasygnalizować "nowy" element zabawy - slalom wzdłuż ściany w kłusie na kontakcie. Impuls był, ale trochę słabo się wyginał. Jednak pochwaliłam go, bo chodziło o impuls - takie miałam oczekiwanie - giętkość będziemy poprawiać w ciągu najbliższych dni.
Na koniec były więc dwie nagrody: swobodny galop na obydwie strony i stęp w myśl zasady "you are the boss".

Byłam bardzo bardzo dumna, bo zobaczyłam, światełko w tunelu, którym był dla mnie "słaby kłus".
Po wielu miesiącach "tradycyjnego" treningu ujeżdżeniowego, kiedy już brakowało mi siły na dokładanie lewej i prawej łydki, a Tiszowi wytarła się sierść w miejscu ostrogi na prawej stronie, i gdy postanowiłam zdjąć ostrogi to okazało się, że nie mogę ujechać w kłusie kilku kroków. Że mam pod sobą jakąś ociężałą niechętną istotę, która nie reaguje na żadne sygnały. Ale wystarczyło kilka treningów ujeżdżenia wg naturalnych zasad, odpuszczenia, rozluźniania i Tisz zaczął komunikować się i odpowiadać na energię. Mam nadzieję, że dzisiejszy trening da początek naszej wspaniałej nowej komunikacji w kłusie. :-)

niedziela, 17 stycznia 2010

Odpuszczenie i "niewidzialność"


Autor: Emily McShane
Koń: Szafir
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dziś kontynuowałam pracę z Szafirem pod siodłem. Jak już wspominałam Szafir jest po kontuzji i to był jego trzeci raz pod siodłem od marca ubiegłego roku. Łatwo się domyśleć, że Szafir jest zupełnie bez formy i po takich wakacjach jeszcze bardziej leniwy niż wcześniej. Dlatego też używanie energii i wizualizacji ułatwia sprawę jeśli chodzi o posuwanie się naprzód. W ogólnym rozrachunku gdybym miała go pchać łydkami oprócz tego że wyglądało by to okropnie to jeszcze musiałabym się poddać po kilkunastu minutach z wyczerpania :P, a energii wysyłam tyle samo do roboczego kłusa co na każdym innym koniu i nie kosztuje mnie to ani "kropli potu" :)

Szafir to taki wielki niedźwiedź jednak wcale nie znaczy ze nie wrażliwy na energię, przejścia stój/stęp/kłus i w drugą stronę wychodzą rewelacyjnie. Najbardziej podobają mi się przejścia do kłusa gdyż niemal czuję jakby był porażony prądem który przechodzi przez moje ciało do konia. I pierwsze kroki kłusa są najlepsze, potem w trakcie jest mi trochę trudno utrzymać jakość i tempo, ale to jest również problem mojej koncentracji.

Zagalopowania na dobrą lewą nogę przeszły bez problemów i potraktowałam je w tradycyjny sposób. Jednak z problematycznymi zagalopowaniami na prawo (wczorajszy post) postanowiłam pomóc Szafirowi. Zdajemy sobie wszyscy sprawę, że czasem nasz dosiad, ciężar i postawa może pomagać koniowi w wykonywaniu ćwiczeń i zadań, ale czasami może też przeszkadzać, głównie ze względu na nasze niedoskonałości o których bardzo często nie wiemy. Tak wiec, aby mu pomoc, a nie przeszkadzać postanowiłam się zrobić "niewidzialna", albo raczej "niewyczuwalna" dla konia i tylko w myślach miałam "galopuj na prawą nogę". Próbowałam jak tylko się dało nie robić żadnego ruchu moim ciałem, aby Szafir czuł się swobodnie i mógł znaleźć własną równowagę i kontynuować przełamywanie swojej traumy z galopem na prawa nogę.
W efekcie końcowym na 5 zagalopowań 4 były na prawidłową nogę. W dalszym ciągu po każdym zagalopowaniu odpuszczałam i każde kolejne zagalopowanie tak jakby sprawiało mu mniej problemu. A wiec w nagrodę poszłam z nim na mały spacer do lasu, po czym wróciłam na ujeżdżalnię gdzie puściłam go luzem.

Lubię puszczać konie luzem po pracy w miejscu ich pracy, aby przełamać u nich schemat, że "w tym miejscu się tylko pracuje i na pewno nie może mnie tu spotkać nic dobrego ani fajnego".

Zabawy w boksie


Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: Zabawy w boksie

Mamy taką zabawę z Tiszem w boksie po treningu, jak już wszystko zrobimy, to jeszcze Tisza trochę gimnastykuję przy pomocy małych kawałków marchewek. Małych dlatego, żeby tylko miał na smak i nagrodę, ale nie przeżuwał długo. No więc robi skręty głową do zadu, potem do połowy kłody, potem do łopatki, to na obie strony, potem skłon między przednie nogi i sięganie do szyi pod brodą. A potem podnoszenie nóg przednich, tak wysoko (podnosi wówczas kiedy i ja podnoszę) i tylnych (te podnosi po dotknięciu dłonią, a czasem na wskazanie palcem). A potem wracamy do przednich nóg, ja staję obok i jak ja grzebię nogą to i on to robi, a jak staję po drugiej stronie obok, to drugą nogą to robi. Ogólnie bardzo lubi taą zabawę. I jak też. Nauczyłam go tego zupełnie bez świadomości, że to dobre ćwiczenia na rozluźnianie łopatek - w mojej nowej "końskiej biblii" czyli "Ujeżdżenie naturalnie!" właśnie pokazane są takie ćwiczenia z podnoszeniem przednich nóg. Bardzo się ucieszyłam, jak je zobaczyłam też na DVD.

Komentarz: Emily McShane

Twoje zabawy w boksie bardzo mi się podobają, szczególnie twoja kreatywność i odkrywanie rzeczy zanim gdzieś o nich przeczytasz :) no i fajnie ze Tiszowi też się podoba, to właściwie najważniejsze. Ja jeszcze kładę czasem Szafirowi cukierka na dupce żeby go sobie sam wziął :), ale zazdrościmy Ci za to zabaw z nóżkami.

Co może wyniknąć z wymuszania?

Autor: Emily McShane
Koń: ogier, skoki
Rodzaj pracy: skoki luzem

Otóż byłam kiedyś świadkiem pewnej historii, w którą zaangażowana była duża postać w świadku sportowym a konkretnie zawodniczka i trenerka skoków przez przeszkody. Któregoś dnia puściła swojego ogiera chodzącego Grand Prix luzem po hali. Razem ze swoja luzaczką zaczęły stawiać mu przeszkody do skakania luzem. Koń skakał chętnie i najwyraźniej była to dla niego zabawa. Trenerka z luzaczką podwyższały przeszkodę systematycznie aż doszły do najwyższej wysokości. Koń przeskoczył 5 razy prawidłowo. Dziewczynom to nie wystarczało i nadal naganiały konia na przeszkodę. Koń najwyraźniej nie mógł pojąć dlaczego ma nadal skakać skoro skakał dobrze i postanowił coś zmienić i zaczął wyłamywać i stopować przed przeszkodą. Trenerka zauważyła że nie ma szans aby koń powtórzył skok na tej wysokości więc zaczęły systematycznie obniżać przeszkodę. Koń jednak nadal wyłamywał i nie chciał skakać. Zakończyło się to na kopercie 40 cm, przed którą koń również wyłamywał. A wiec czego koń się nauczył?

Czasem warto zmieniać plan



Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Dzisiejszy trening rozpoczęłam od stępa na luźnej wodzy, później przeplatałam stęp z zatrzymaniami i woltami (wszystko na luźnej wodzy) i potem również podobnie kłus przeplatany przejściami do stępa. Miałam problem z pierwszym zakłusowaniem (podobnie jak już wcześniej opisywałam pierwsze zagalopowanie), ale drugie i trzecie było już ok. Wszystko było na luźnej wodzy. Tisz był chyba nieco zdziwiony, bo to dla niego nowość, ale zauważyłam, że był odprężony. Zaczął też ładnie wyciągać szyję. A ja też trochę eksperymentowałam z postawą. Skręcałam ciało w prawo i w lewo, jechałam w półsiadzie... i tak sobie podróżowaliśmy. Potem stopniowo przeszłam najpierw na lekki kontakt, a potem trochę wzmocniłam. Kłus był słaby, bez impulsu, chciałam nawet spróbować jakiś wyginań (łopatka, trawers) ale było naprawdę kiepsko. Nauczona wczorajszym doświadczeniem szybko postanowiłam zmienić całkowicie koncepcję i zacząć od galopu. I tu niespodzianka: pierwsze zagalopowanie i było ok. Więc poszłam w to dalej: zaczęłam od wydłużania i zbierania wodzy w galopie. Przy zbieraniu początkowo przechodził do stępa, ale udało mi się go przepchnąć (starałam się to robić maksymalnie stawiając na energię) i już potem rozumiał co mam na myśli :-). Po każdej takiej fazie - krótki step na luźnych wodzach. I tu: Tisz bardzo, ale to bardzo wyciągał głowę w dół, praktycznie nosem dotykał ziemi. [ Co Ty na to Emilko?] Nawet nie miał ochoty ponownie wracać na kontakt, przy zbieraniu wodzy stawiał mały opór, więc jeszcze mu przez moment pozwalałam na kilka kroków z nosem przy ziemi i wracałam do ćwiczeń. Skoro nie udawało nam się zrobić łopatek i trawersów w kłusie, postanowiłam spróbować w galopie - w prawo super, w lewo trochę słaba łopatka. Zauważyłam przy tym, że chyba Tisz ma problem z napinaniem prawej strony i dlatego ta łopatka była słabsza. (Następnym razem muszę wymyśleć jakieś ćwiczenia na tą prawą stronę). No i po każdej sekwencji - oczywiście wyciąganie szyi w dół, ekstremalne.
Na koniec ćwiczeń w galopie było moje ulubione ćwiczenie: czyli przejścia kłus galop i delikatne dodania w galopie. I tak skończyliśmy fazę galopu by wrócić do kłusa. I tu niespodzianka: fajny, dynamiczny kłus, zakłusowania bez problemu. Więc zaczęłam trochę różnych ćwiczeń: łopatki, trawersy, przejścia,a potem nawet postanowiłam sprawdzić jak tam z ustępowaniami. Ogólnie było nieźle. Skrócenia w kłusie były też ok. Jednak kiedy chciałam dodać - co tu dużo mówić - rozpędzał się, ale nie wydłużał zbytnio.... Ogólnie z dzisiejszego dnia mam dwa tematy do przemyśleń: problem impulsu w kłusie i napinanie prawej strony. I to jest moja zagadka na niedzielny wieczór.

Komentarz: Emily McShane

Oprócz tego, że jestem niezwykle zadowolona z efektów twojej pracy, z tego że Tisz sam z siebie dąży już do rozluźnienia i najwyraźniej nie tyle podobają mu się twoje treningi co pokazałaś mu że może na Ciebie liczyć i może ci ufać gdyż wreszcie
zaczęłaś się skupiać w swoich treningach na ćwiczeniach pod kątem konia, a nie na a nie na "masochistycznych igraszkach z lewa łydka " :P. Ale najbardziej dumna jestem z twojej postawy. Że jesteś elastyczna, spontaniczna i gotowa na zmiany w trakcie treningu. Owszem dobrze jest ustalić sobie temat treningu i wstępny plan, ale mamy do czynienia z koniem, żywym zwierzęciem i nie możemy pracować z nimi jak z zaprogramowana maszyna do obróbki czegoś tam :). Zresztą jak zauważyłaś to popłaca gdyż czasem rezygnując z naszego pierwotnego planu i zaczynając inne ćwiczenia osiągamy postęp i znajdujemy rozwiązania problemów z innych treningów.

A teraz pomyśl co by Ci dało gdybyś wymuszała bez przerwy to samo ćwiczenie. Nie tyle co nam ciągle nie wychodzi co wręcz się pogarsza. Do tego dochodzi nasza irytacja i podenerwowanie, które automatycznie przeradza się w napięcie naszego ciała i już w ogóle kaplica. Myślę ze obydwie mamy tego typu praktyki już za sobą :P

sobota, 16 stycznia 2010

Co może nam dać "odpuszczanie"


Autor: Emily McShane
Koń: Szafir
Rodzaj pracy : lonża

Od zawsze byłam zwolenniczką "odpuszczania" i niektórzy nawet zwykli o mnie mówić ze jestem "za miękka"; "za dobra" w pracy z końmi. A to tylko dlatego, że gdy koń wykonał moje polecenie dawałam mu "luz" bez względu na to jak dalej zaplanowałam trening. To samo przy skokach luzem, po najlepszym skoku koń kończył pracę. Dlatego też czasem zdążają mi się dni kiedy pracuję z koniem zaledwie pól godziny, a to dlatego, że wszystkie polecenia wykonywał prawidłowo i ewidentnie się starał. Żeby było jasne to nie, że koń resztę dnia spędza w boksie. Wszystkie moje konie wychodzą codziennie na pastwiska lub wybiegi i chodzą do "walkera" na godzinę.

Ale wracając do "odpuszczania", które dziś niezwykle mi pomogło w przełamaniu małej traumy mojego konia. Mianowicie mój koń jest w początkowej fazie treningu po kontuzji jakiej się nabawił ponad rok temu. W sumie pod siodłem nie chodził 9 miesięcy. Teraz jest już zdrowy i od kilku tygodni pracuje na lonży i pod siodłem. Niestety nie wszystko jest tak samo jak przed kontuzją, mianowicie Szafir z racji oszczędzania nogi przez tyle miesięcy (prawa tylna) oraz pamięci o bólu nie chce galopować na prawą nogę. Ma dużo słabsze mięśnie z jednej strony i podświadomie nadal próbuje chronić swoją nogę i tak jakby "zapomina", że można galopować na prawą nogę. Statystycznie jedno z 10 zagalopowań kończy się sukcesem, pozostałe 9 galopuje na złą nogę lub krzyżuje.

Tak wiec, aby mu pomóc dużo go lonżuję, aby się powyginał i sam znalazł równowagę i sam z siebie wybrał prawidłową nogę.
Zastosowałam moje ulubione ćwiczenie na lonży, mianowicie przejścia kłus - galop z drągami na kłus. Zaraz po przejściu drągów na kłus koń ma zagalopować po czym na 3-4 kroki przed drągami przechodzę do kłusa. Ćwiczenie na lewą stronę przebiegło nie tyle prawidłowo co idealnie, i za każdym razem jak dałam mu bodziec / sygnał a on wykonał polecenie natychmiast to "odpuszczałam". Zmieniłam kierunek i na początku bez użycia drągów próbowałam zagalopować na prawa nogę i odpuściłam dopiero jak zagalopował prawidłowo (po 4 zagalopowaniach). Po "odpuszczeniu" naprowadziłam go kłusem na dragi i cóż się stało? Koń zaraz po dragach zagalopował na DOBRĄ prawa nogę, po czym powtarzał to przez kolejne 4 okrążenia, po których odpuściłam zupełnie i w nagrodę puściłam konia luzem po ujeżdżalni.

Podczas tego całego procesu zauważyłam, że będąc w zgodzie z koniem i w pełni go akceptując koń naprawdę starał się mnie zadowolić i tym samym przełamał swoją traumę. Nawet jeśli to zrobił, aby mieć "święty spokój" to tak czy inaczej wykonał swoja robotę, zrobił postęp i ja nie mogę na to narzekać.

Przede mną i Szafirem jeszcze długa droga zanim wróci do pełni sił i na pewno na niejeden problem się natkniemy po drodze, ale dopóki słuchamy i rozumiemy się nawzajem z moim koniem zawsze znajdziemy jakieś rozwiązanie :)

Jak to ze słabym kłusem było...


Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Chciałam dziś popracować nad energią. Zaczęło się nieźle - Tisz bardzo chętnie stępował. Luźne wodze, lekki dosiad - wszystko super. Miałam zaplanowane ćwiczenia na dodawanie energii w poszczególnych chodach, naturalnie zaczęłam od stępa.
Pierwsze ćwiczenie: stęp na luźnej wodzy, dodanie energii, odpuszczenie
Drugie ćwiczenie: stęp na luźnej wodzy, lekki kontakt z jednoczesnym dodaniem energii, luźne wodze.
Trzecie ćwiczenie: stęp na luźnej wodzy, mocniejszy kontakt z jednoczesnym dodaniem energii, kilka kroków stępa, luźne wodze.
Potem to samo w innych chodach, dla rozluźnienia przeplatane galopem na lekkim kontakcie. Taki był plan.
Niestety, dziś w hali "występowały" same "gwiazdy" i według nich nie można stępować po ścianie. Stęp po prostu jest dla nich nieważny, czyli inaczej mówiąc tylko ważny jest ten, kto co najmniej kłusuje. Niestety po kretyńskich komentarzach pod naporem głupoty (a dziś występowała ona w kilku osobach jednocześnie) musiałam zarzucić swoje plany - zero koncentracji, no i po prostu brak miejsca żeby zrobić przynajmniej 10 kroków po linii prostej.
Pozostało mi kłusowanie - co zresztą zrobiłam. Początkowo na luźnej wodzy w kłusie anglezowanym. Potem wzięłam lekki kontakt. I tu miała problem, który nazywa się brak impulsu. W moim "poprzednim życiu", czyli pod kierunkiem "gwiazdy" B., musiałam zastosować mocniejszą łydkę z ostrogą, a jak nie miałam ostróg - to kopa, bacik itd. I to mi totalnie nie odpowiadało, bo łydka wciąż była za słaba, a Tisz wciąż leniwy. Więc obiecałam sobie, że nie będę tak robić. No i było ciężko. Myślę, że ku uciesze gawiedzi wyglądało to bardzo kiepsko - kilka kroków leniwego kłusa i stęp. Ale starałam się tym nie przejmować. Powoli Tisz się rozkręcał, a ja postanowiłam zagalopować. Oczywiście nie uniknęłam problemu pierwszego zagalopowania (tzn. że zamiast zagalopować to przyspiesza), ale jak już nam się udało (skrócenie na 2-3 kroki bardzo pomaga), to okazało się, że w galopie nie jest źle. Że galopuje i to swobodnie i energicznie. Postanowiłam więc więcej uwagi skoncentrować dziś na galopie. Robiliśmy różne ćwiczenia: wygnanie, galop na luźnej wodzy ze zbieraniem, lekkie dodania i przejścia na krótko do kłusa. Tu okazało się, że kłus się bardzo poprawił. Może to jeszcze nie ideał, ale w stosunku do tego z początku to mistrzostwo świata.
I znów cieszę się, że byłam skupiona na koniu, na jego dzisiejszej dyspozycji, że nie dałam się ponieść własnemu widzimisię tylko zmieniłam moje oczekiwania. Co jeszcze: na zakończenie, skoro kłus się polepszył (a w międzyczasie "gwiazdy" sobie poszły), postanowiłam spróbować jak będzie z dodaniem w kłusie po przekątnej. Pierwsze nie było dobre, ale za to drugie, kiedy bezpośrednio przed udało mi się ładnie skrócić - było w mojej ocenie świetne.
A więc jest gdzieś w Tiszu ta energia do kłusa, tylko muszę to umieć wcześniej wydobyć z niego...

piątek, 15 stycznia 2010

Niech chłopak się wyluzuje


Autor: Ula Kowalczuk
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: Lonżowanie bez lonży

Dziś też lonżowałam (drugi dzień pod rząd), choć temperatura była taka, że w zasadzie można było wsiąść. Ale pomyślałam sobie: a co mi tam, niech chłopak ma dwa dni luziku. I bardzo dobrze się stało. Świetnie dziś się odprężył. Najpierw bardzo energicznie stępował i bez problemu akceptował to, że ja idę obok (wczoraj miał wątpliwości czy to jest ok. ;-)) Później był kłus. Początek nie był taki rewelacyjny, ale pomyślałam sobie, że będę zmieniać kierunki często i to też było super: po każdej zmianie kierunku było lepiej. Byłam pod wielkim wrażeniem słuszności mojej decyzji o lonżowaniu, bo Tisz chętnie kłusował wyciągając w dół szyję, a po każdej zmianie kierunku robił to jeszcze lepiej. Dodania w kłusie wczoraj były lepsze, dziś się trochę spinał, ale nie martwię się tym – może „oszołomiona” jego rozluźnieniem nie do końca byłam skoncentrowana. Natomiast uwidocznił się inny problem, który mam również pod siodłem: mianowicie jak już się rozluźni i tak sobie podróżuje to nie łapie tematu zagalopowania. Mam wrażenie, że tak jakby zagapiał się i zamiast zagalopować, przyspiesza kłus. Podobnie też mam pod siodłem: jak już sobie tak kłusujemy to pierwsze zagalopowanie prawie zawsze jest problematyczne. Mam wówczas wrażenie, że zapomina rozumieć pomoce, które służą do zagalopowania, a po chwili jak czuje mocniejszą łydkę to się rozpędza zamiast zagalopować. Drugie, trzecie itd. – dzieję się od razu, ale pierwsze prawie zawsze jest niedobre.

Muszę spróbować przed zagalopowaniem trochę go „obudzić”, może trochę skrócić i wówczas zobaczę czy to coś zmieni. Ale może będziesz miała jakieś inne sugestie.

czwartek, 14 stycznia 2010

Praca z energią


Autor: Emily McShane
Koń: Shaka
Rodzaj pracy: na lonży

Shaka jest bardzo płochliwym koniem, bardzo bardzo płochliwym. Nie bryka, nie zrzuca, za to non stop się płoszy, i zwykle płoszy się więcej na placu niż w terenie.
Płoszy się również na lonży, i generalnie to wygląda tak jakby miał taką wielką "czkawkę" :P . Lonżowałam go dziś na arenie. Jest bardo czuły na jakiekolwiek gesty ruchy lub komendy, a wiec można się domyśleć że najczęściej galopuje i kłusuje i to w raczej mało zrelaksowany sposób z głową w chmurach. I żadne uspokajanie głosem, ani stanie w bezruchu nie poprawia sytuacji, w związku z tym jest to irytujące.
No wiec zaczęłam wysyłać mu energię, w przypadku takich koni zaczynam najpierw używać energii "do dołu" na wypadek gdyby miały eksplodować gdy dam im energię dodatnią :). No i jak 8 cud świata za pierwszym razem galopowałam a ja "ściągnęłam " go do kłusa, a potem do stępa. Ponieważ pokazał ze potrafi odczytywać moja energię bardzo dobrze, ułożyłam ręce wzdłuż ciała i go wysyłałam do kłusa i galopu oraz na odwrót już przy pomocy energii. Co ciekawe po kilku sekwencjach i powtórzeniach, koń się rozluźnił i nawet przestał płoszyć. Widać było że skupia się na mnie co do niego "mówię" a nie na otoczeniu które jest takie straszne.
Po kolejnych minutach pracy widać było wręcz ulgę u konia tak jak by mówił:
"tak, nareszcie do mnie "mówisz" teraz Cię słyszę, możemy się porozumieć, a to wasze machanie rekami i nogami i krzyki i Bóg wie co jeszcze naprawdę mnie przerażają i nie wiem o co w tym chodzi"

Moja teza: konie nerwowe lub pobudliwe są bardziej czułe na wszystkie bodźce zatem i na energie, a wiec dużo łatwiej i z większą ochotą przejdą na ten system komunikowania się.

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: Lonżowanie bez lonży

Całkowicie się zgadzam. Dziś jak Tisz kłusował, a ja mu „sprawdzałam pedał gazu” to za drugim i trzecim razem nie zwalniał tak od razu. Nie to żeby fikał, ale chyba mu się spodobało więc jeszcze energicznie przez chwilę kłusował pomimo, że ja odpuściłam więc postanowiłam wyciszać go postawą i głosem. Ściszałam i zniżałam i zwalniałam głos i też lekko się pochylałam (tak jakbym chciała zrobić się mniejsza). No i on baaaaaardzo wolno i luźno kłusował, ale nie przechodził do stępa. To było bardzo miłe.

Pedał gazu - to działa!

Autor: Ula Kowalczuk
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: lonżowanie bez loży

Dziś było ostro: -17 stopni było jak pojechałam do stajni. Ale za to pięknie z tym słońcem, mieniący się śnieg, czapy na świerkach, mróz skrzypi po nogami i końskimi podkowami no i wcale nie zmarzłam. Oczywiście nie jeździ się już przy tej temperaturze, tylko lonżuje, żeby się chłopak trochę poruszał i do stajni. Ale było bardzo fajnie :).
Nie mogłam z powodu mrozu zastosować moich energetycznych przemyśleń w treningu, ale zastosowałam w lonżowaniu i super się sprawdziły. Poza tym oglądałam wczoraj jeszcze DVD, które jest dołączone do książki (chodzi o Ujeżdżenie naturalnie!) - jakie to jest dobre! jak ja lubię takie podejście do tematu! Muszę powiedzieć, że miałam łzy w oczach, jak pięknie i z jaką tolerancją i zrozumieniem można potraktować całość tej pracy z koniem. eh!
Dziś będę oglądała dalsze odcinki, bo wczoraj już było bardzo późno i musiałam przerwać.

Z dzisiejszego dnia mogę powiedzieć, że sprawdzałam "jak działa pedał gazu". Potwierdzam, że świetna ta metoda sprawdzania, czyli odpuszczasz jak tylko widzisz że koń się postarał. Rzeczywiście za drugim i kolejnym razem stara się bardziej. Druga sprawa: dziś zdecydowanie mało używałam bata (oczywiście do lonżowania). Raczej starałam się żeby Tisz zaakceptował, że stępuję obok niego. Jednak przy kłusie i przy galopie (których ze względu na mróz było niewiele) pomogłam sobie batem. Poza tym cały czas zwracam uwagę żeby zwroty robił do mnie a nie ode mnie. Zakładam, że to go przekona, że zwrot jest ćwiczeniem, a nie że musi zmienić kierunek ze strachu.
Fajne jest też to, że jak go zatrzymuję (oczywiście staram się to robić głosem i postawą) to zostaje na kole i zwraca głowę do mnie - czyli tak jak w książce :). Czasem tylko nie zawsze zatrzymuje się odpowiednio wcześnie. Ale jeszcze nie wiem co źle robię.

Nasz blog czytają: