wtorek, 19 stycznia 2010

Intuicja


Autor: Emily
Koń: Coco i inni
Rodzaj pracy: różne

Tak może trochę z innej beczki, ale myślę że warto poruszyć ten temat, gdyż bardzo często zapominamy, że korzystamy z własnej intuicji. A jeśli będziemy sobie bardziej ufać to jeszcze więcej "intuicja " nam podpowie.

W przeciągu ostatnich 2 dni prawie wszystkie moje prace i czynności związane z końmi przychodziły intuicyjnie.

Oto konkretne przykłady:
1. Wczoraj pojechałam odebrać swojego nowego konia. Dojechaliśmy na miejsce i przygotowaliśmy koniowóz do załadunku. Niewiele wiedziałam o swoim nowym nabytku widziałam ją wcześniej tylko raz. Przy pierwszym podejściu do rampy klacz się nie bała, ale też nie chciała wejść do środka. Ja prowadziłam klacz a jej były właściciel był z tylu. Za 3 podejściem klacz weszła do polowy rampy po czym tam utknęła. Były właściciel wziął sprawy w swoje ręce i zaczął wywierać presję na klacz od tylu. Klacz od razu się wycofała z rampy i już nie chciała na nią wejść. Niemniej jednak nie spanikowała. Były właściciel przejął ode mnie klacz i zamieniliśmy się miejscami, klacz w jego reku była dużo bardziej niespokojna, nawet nie chciała się zbliżyć do rampy, a na presje zadaną od tylu, wręcz zaczęła się wspinać. Na początku sobie pomyślałam: no gdybym nie miała swojego doświadczenia z końmi to bym już się kajała co to ja za konia kopiłam. Ale spojrzałam się na klacz i poobserwowałam jej zachowanie i moja "intuicja" podpowiedziała mi, że ta klacz nie ma żadnego problemu żeby wejść do koniowozu, ona się go nie boi i zachowuje się przy nim komfortowo, ona ma problem z byłym właścicielem! Otóż ten to właśnie pan już wymyślał niestworzone plany "użycia przemocy", aby klacz weszła do koniowozu, podczas gdy ja wykorzystałam ten moment gdy facet odszedł w poszukiwaniu "narzędzi zbrodni" i wprowadziłam klacz do koniowozu bez najmniejszego problemu :). Jeszcze podczas podroży wydarzył się bardzo miły incydent: mianowicie w którymś momencie jechaliśmy po dużych wertepach wiec poszłam sprawdzić jak się klacz ma podczas tych wstrząsów. Oczywiście klacz była trochę spocona i trochę niespokojna i przestawała z nogi na nogę, aby łapać równowagę. Wiedziałam, że nie mogę jej w żaden sposób pomóc wiec chciałam wrócić na swoje miejsce, ale jak się zaczęłam oddalać to klacz spojrzała na mnie i cicho zarżała dosłownie tak jak by mnie chciała zawołać bym z nią postała trochę. A wiec wróciłam do niej podrapałam ja po szyi i pogadałam troszeczkę, klacz wyraźnie się uspokoiła pomimo dużych wstrząsów. Klacz dojechała na miejsce cała i zdrowa i niezwykle zrelaksowana, bardzo szybko zapoznała się ze swoja stajnią i otoczeniem i z apetytem rzuciła się na siano i obiad :) Wszystkie sytuacje jakie do tej pory zdążyłyśmy przeżyć razem z Holly (takie daliśmy imię klaczy) utwierdzają mnie w przeświadczeniu, że zakupiłam właściwego konia :) i tak jak zawsze przy zakupie koni w dużej mierze kieruje się intuicją, i żaden rodowód, eksterier ani super wyniki z zawodów nie dadzą mi takiej satysfakcji z konia jak to że czuję, że mam z nim kontakt i jest to kontakt pozytywny :)

2. Również wczoraj jeździłam Szafira, lecz od samego początku jazdy był inny niż zwykle, przez pierwsze 10 minut podczas stepa i kłusa myślałam, że może mu przejdzie, lecz zamiast tego napięcie w nim rosło i tak jakby koń miał zaraz eksplodować. Każdy z nas jeździł pewnie na koniu z uczuciem "tykającej bomby" i ja głęboko wierzę, że dobrze wychowane konie, z którymi mamy dobry kontakt będą "tykały" tak do końca jazdy bez eksplozji jeśli mają na sobie jeźdźca. A jeśli się zdarza, że koń jest bardziej świeży lub mu w głowie "baranki" to uważam, że powinien sobie ulżyć i jeśli stwierdzam, że nie dam rady wysiedzieć to biorę konia na lonżę. Tak też zrobiłam z Szafirem i od sekundy kiedy go puściłam na lonży zaczął galopować i brykać jak szalony. To zupełnie nie jak Szafir bo ten jest leniwy i trzeba mocno się namęczyć, aby przegalopował 3 okrążenia pod rząd, a tymczasem on już leciał z dwudzieste. Wyszalał się na jedną i drugą stronę po czym po mniej niż 10 minutach wsiadłam ponownie i już wszystko było ok. A wiec być może moja "intuicja" uratowała moje 4 litery przed wylądowaniem na ziemi :P
p.s. Jak się okazało mój szef podczas weekendu PODWOIŁ dawki dla Szafira przez przypadek z 5 na 10 kilo :)

3. Kon Shaka, na którego nie wsiadam w zbyt wietrzną pogodę gdyż płoszy się jeszcze bardziej niż zwykle "mrugnął" dziś do mnie okiem ze będzie ok. Postanowiłam zaryzykować. No i faktycznie pomimo wiatru i szalejących krzaków w kolo ujeżdżalni koń się nie spłoszył ani razu.

4. Jestem na etapie sprowadzania młodzieży z pastwisk do zajeżdżania i zwykle jest zawsze dużo hałasu i płaczu jak się je zabiera z pastwiska i potem szaleją i rżą w boksach przez co najmniej 2 dni. I dziś ku mojemu zdziwieniu jedna z 3-latek Coco stała przy bramie od pastwiska (gdzie nigdy wcześniej nie stała). I poczułam, że to dobry moment, żeby ja przyprowadzić, może jest już gotowa. No i wszystko przebiegło bez problemu, klacz ani razu nie "zapłakała" za kolegami z pastwiska, a w boksie grzecznie zabrała się za skubanie siana. Wieczorem jak wychodziłam ze stajni leżała relaksując się w świeżo pościelonym boksie :)

Może ktoś to chciałby nazwać łutem szczęścia, ktoś inny zbiegiem okoliczności. A ja lubię słuchać swojego "wewnętrznego ja" i wierzę, że mi dobrze podpowiada :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nasz blog czytają: