czwartek, 18 listopada 2010

Końska Natura

Autor: Emily Mc Shane

W naszych codziennych okolicznościach często zapominamy o naturalnych końskich instynktach, o ich pochodzeniu o ich prawdziwej naturze.
Przecież nasze konie nie są już dzikie, nie mieszkają gdzieś dziko na prerii w wielkim stadzie gdzie rządzi selekcja naturalna.
Nasze konie mieszkają w stajni gdzie spędzają większą część dnia, to my dbamy o ich kopyta zamawiając kowala, koń nie musi się juz martwic o pożywienie gdyż to my dbamy w pełni o jego jadłospis.
Jeździmy nasze konie na ogrodzonych ujeżdżalniach lub krytych halach. Próbujemy konie jak najbardziej "uczłowieczyć" tak, aby nam było wygodniej. I nie byłoby w tym nic złego gdybyśmy w tym wszystkim nie zapominali skąd się nasz koń wywodzi, że to natura pozostanie jego naturalnym środowiskiem i że jego zachowania są genetycznie uwarunkowane i pewnych naturalnych odruchów nie da się zmienić.

Miałam ostatnio ciekawe zdarzenia ze swoimi dwiema klaczami, które w tej samej sytuacji zachowały się inaczej, jednak obie zrobiły coś zgodnie ze swoją naturą.
Sytuacja 1.
Pojechałam z Holly na łąki gdzie czasem jeżdżę gdy ujeżdżalnia jest zajęta. Jeździłam bez problemu przez jakieś 15-20 minut stepem i kłusem, po czym nagle jadąc przez środek dużej łąki Holly lekko "odpaliła" i zaczęła lecieć bokiem. Nie mogłam od razu stwierdzić od czego się spłoszyła gdyż się skupiłam aby ją zatrzymać. Na łące – według mnie - nie było nic co by mogło ją przestraszyć, a najbliższe ogrodzenie z krzakami było jakieś 200 metrów od miejsca spłoszenia..... Jednak to tam znalazłam problem, gdyż właśnie przez te krzaki widać było kawałek krowy z sąsiedniego pastwiska, która najwyraźniej się poruszyła. Pomimo, że krowa była daleko to ewidentnie zaburzyła poczucie bezpieczeństwa Holly, która postanowiła uciekać :) Po opanowaniu sytuacji chciałam udowodnić Holly, że krowa wcale nie jest wrogiem i podeszłam najbliżej jak mi na to Holly pozwoliła bez używania specjalnej presji i przemocy. Holly podchodziła powoli i uważnie, cała napięta z wysoko uniesioną głową z nastawionymi uszami do przodu. Udało nam się zbliżyć do tej "strasznej krowy" na odległość ok. 10 m. Zatrzymałam Holly, zaczęłam ją głaskać po szyi, mówić do niej, klacz stała spokojnie i nie miała już ochoty uciekać, nie mniej jednak była cały czas na "wdechu " i nie chciała się rozluźnić. Aby jej podpowiedzieć zaczęłam głęboko wydychać powietrze, ale dopiero po moim głośnym "wzdechnieciu" Holly zrobiła to samo, głośno parsknęła po czym schyliła głowę do ziemi i zaczęła jeść trawę :).

Sytuacja 2.
Po skończonej jeździe z Holly, osiodłałam Miję i pojechałam na ta sama łąkę, tym razem miałam tą przewagę, że wiedziałam, iż w krzakach czai się "krowa - podglądaczka" i mogłam się na to przygotować. Przypomniała mi się stara metoda, aby skoncentrować konia na czymś innym. Pracowałyśmy pilnie przez ok. pół godziny bez żadnego problemu i najwyraźniej krowa albo została przez Mije niezauważona, albo Mija nie uznała jej za zagrożenie. Po 30 minutach skończyłam pracę i dałam Miji luźne wodze chcąc ją rozstępować.... Mija spuściła głowę do dołu. Ja również przyjęłam zrelaksowaną pozycję w siodle .....podziwiałam piękne okoliczności przyrody. Nagle Mia stanęła jak wryta patrząc się w kierunku krowy, dobre 200 metrów od niej. Chciałam zrobić to samo co z Holly ale żadne metody nie działały w kwestii posunięcia Miji do przodu. Mija stała jak posag, a miedzy łydkami czułam jak jej klatka piersiowa rozszerza się i zwęża w bardzo szybkim tempie, a bicie jej serca mocne i szybkie bicie serca było wyczuwalne przez cale moje ciało. Głaskałam, mówiłam, oddychałam....ale i tak musiałam odczekać swoje .... prawie 10 minut zanim Mija stwierdziła że może ruszyć do przodu. Pomimo, że jej serce przestało tak mocno i szybko bić i ruszyła do przodu to nie czuła się już tak pewnie i po prostu chciała iść sobie do domu :).

W obu tych sytuacjach nie było jakiegoś nieposłuszeństwa ze strony konia ani tym bardziej jego złej woli wobec mnie, był dużo silniejszy instynkt naturalny i ponad moją więzią z moimi końmi oraz ich umiejętnościami odpowiadania na pomoce zwyciężyło to co konie maja zapisane w genach .... i nic na to nie poradzę, ale mogę to zaakceptować i powinnam o tym pamiętać :)

sobota, 13 listopada 2010

Hiszpańskie sztuczki

Stęp hiszpański jest jedną z zabaw, które uprawiamy z Tiszem już od lata. Całą naukę traktuję jako zabawę i naukę komunikacji i nie o spektakularność stępa tu chodzi tylko o wzajemne porozumienie. Od paru dni dobrze nam wychodzi hiszpański stęp z ręki. Tzn. nie ma w nim spektakularności - jak już wcześniej pisałam - ale możemy wykonać dowolną ilość kroków z zawieszeniem przedniej nogi. Tisz robi te kroki całkowicie sam, bez bata i ogłowia, jedynie na sygnał mojej ręki i na głos. Myślę, że w efekcie dalszej pracy dojdziemy również do etapu wysokiego i obszernego stępa. Cały proces ja k dotychczas zajął nam około 5 miesięcy. Postanowiłam więc spróbować coś zdziałać z siodła i od kilku dni proponuję Tiszowi, żeby po prostu podniósł jedną czy drugą przednią nogę i przeniósł ciężar do przodu. I to się działo, za to dostawał nagrody. Wczoraj skończyłam na tym, że zrobił nieśmiało jeden krok i zaraz potem równie nieśmiało drugi, drugą nogą. Dziś nie spodziewałam się dużego postępu, ale kiedy poprosiłam o kroczek do przodu poszło jak po maśle, druga noga też. Więc mówię do niego: jak zrobisz cztery kroki pod rząd to idziemy do domu. I..... Oczywiście pyk: raz, dwa, trzy, cztery.... Strasznie żałowałam, że nie mogę tego powtórzyć, ale skoro była obietnica, to musiałam jej dotrzymać.
Jeśli mi ktoś powie, że mój koń nie rozumie co się do niego mówi ludzkim językiem, to niech przeczyta tą historyjkę jeszcze raz i jeszcze raz. Jeżeli nadal będzie twierdził swoje, to znaczy, że to właśnie ten ktoś nic nie rozumie.

środa, 27 października 2010

Mniej znaczy Więcej

Autor: Emily
Ula podczas wakacji zorientowała się, że jazda bez siodła i ogłowia jest nie tyle możliwa co może przynieść więcej korzyści niż nam się zdaje. I chyba każdy z nas woli jak koń robi coś na naszą "delikatną prośbę" a nie na rozkaz przy użyciu różnego rodzaju sprzętu i patentów.
Na swojej klaczy Holly nie jeździłam od marca tego roku i jakieś 3 tygodnie temu po przeprowadzce do nowej stajni przyszła kolej wziać się do roboty. Holly jest bardzo spokojna i delikatna, niemniej jednak łatwo wyprowadzić ją z rownowagi. I również bardzo dokładnie potrafi mi pokazać w jaki sposób obchodzili się z nia ludzie wczesniej jak była jeszcze w treningu wyścigowym.
Ona ma strasznie dużo cierpliwości..... do mnie i tolerancji na moje błędy.... dopóki nie użyję za dużo siły, aby ją do czegoś zmusić. Wtedy tak jak by poraził ją prąd i zaczyna się bronić w bardzo niemiły sposób (szybko się cofa, nie patrzy się gdzie, a jeśli ja nie ustępuję to się wspina). Na szczęście ja już o tym wiem, tak samo jak o tym, że to głównie problem na linii kontakt - wędzidło - głowa. I dotychczas jak na niej jeździłam (ponad pół roku temu) to pomimo, że się starałam, aby kontakt był jak "najmilszy", to - tak długo jak miała wędzidło w pysku - była spięta a jakość jej chodów była bardzo słaba.
Tym razem postanowiłam zacząć ją jeździć na kantarku, takim jakiego używa Pat Parelli oraz mnóstwo innych ludzi pracujących metodami naturalnymi. Chciałam w ten sposób zdobyć jej zaufanie i rozpocząć od nowa unikając ponownej traumy.
Holly na kantarek zareagowała super, dla mnie nie było żadnej różnicy pomiędzy jazdą na ogłowiu z wędzidłem a na kantarku, natomiast Holly była bardzo rozluźniona i wyglądała jakby jej wakacje ciągle trwały :)
Po kilku dniach jazdy na kantarku okazało się, że Holly jest niezwykle miękka i czuła jeśli chodzi o swoją głowę i odpowiada na najmniejszy nacisk i najmniejszy ruch mojej reki.
Znalazłyśmy też z Holly jej "ulubione miejsce" którym jest wolny kłus na bardzo obniżonej szyi i pozwalałam jej tak podróżować przez większą cześć jazdy. Po wprowadzeniu nowego elementu, który ćwiczyłam przez kilka chwil znowu powracałam do jej ulubionego miejsca. Aż w końcu uznałam, że jest już na tyle wyluzowana i "bezpieczna" w moim towarzystwie, że po niecałych dwóch tygodniach założyłam ogłowie z jabłkowym wędziłem - oliwką bez nachrapnika.
Wszystko poszło gładko szczególnie, że kontynuowałam tą samą rutynę i Holly tak jakby powoli zaakceptowała, że wędzidło nie musi się kojarzyć ze stresem. Aczkolwiek był jeden dzień kiedy na placu jeździło dużo koni z czego 5 skakało i Holly ewidentnie się usztywniła i nie miałam już odczucia, że jest zadowolona ze spędzania czasu ze mną. Następnego dnia założyłam więc znowu kantarek i tak też robię co kilka dni, aby upewniać ją, że wszystko jest w porządku, że może mi zaufać :)

Holly pierwszy raz pod siodłem po 6 miesiacach



Holly Happy na kantarku


Holly pierwszy happy dzień z wędzidłem :)

poniedziałek, 25 października 2010

Angażowanie inteligencji konia

Kiedyś gdzieś przeczytałam, że konie są nie mniej inteligentne niż psy, tylko psom poświęca się więcej czasu i uwagi. No więc dziś mogę powiedzieć, że mój koń wykazał się typowym dla psów zachowaniem co by przynajmniej w części potwierdziło tą tezę.
Dziś był poniedziałek, czyli tzw. dzień konia. W planie spacer na padoczku i zabawy (z piłką, z konewką itp). Przyszliśmy na nasz padok, Tisz jak zwykle zaczął od tarzania, a potem miał tzw. czas wolny czyli mógł sobie skubać ostatnie przedzimowe źdźbła trawy. Ja w tym czasie postanowiłam zagrabić trochę liści na padoku licząc na to, że w przyszłym roku trawa będzie lepiej rosła. Okazało się, że Tisz już lekko się znudził (niestety trawa o tej porze roku delikatnie mówiąc nie jest bujna i już nie smakuje tak jak wiosną) i zaczął mnie zaczepiać do zabawy. Chciał wywalić moje wiaderko, do którego wrzucałam zgrabione liście. Gdy odeszłam z wiaderkiem zajął się konewką, którą bawi się w ten sposób, że ją podnosi "paszczą" i macha a potem rzuca za co dostaje marchewkę. Byłam zajęta grabieniem więc nie przyniosłam marchewki. Najwyraźniej zabawa z oczywistych względów po kilku chwilach przestała być atrakcyjna a jego uwagę przyciągnął mój czerwony koszyk, w którym m.in. mam zawsze torebkę z marchewkami. Tisz dokładnie pamięta, że to jest "ważny" koszyk, a idąc na padok stara się włożyć nos i wydobyć z niego jakiś smakołyk co zawsze wydaje mi się zabawne. No więc ten samotnie stojący przy ogrodzeniu koszyk stał się jego celem i po chwili zobaczyłam jak Tisz z sukcesem wydobył z niego torebkę z marchewkami. Kiedy spokojnym acz zdecydowanym krokiem ruszyłam by ratować moje "nagrody", których używam w różnych zabawach z Tiszem, mój koń zaczął uciekać kłusem z torebką marchewek w zębach, gubiąc po drodze pokrojone cząstki. Był wyraźnie zadowolony z siebie, w przeciwieństwie do mnie. Na całym padoku były porozrzucane cząstki marchewek, a ja je zbierałam, bo przecież miałam jeszcze w planie zabawy z nagrodami. Tisz chodził za mną krok w krok i również próbował zbierać. To był niezaplanowany ale bardzo sympatyczny punkt dzisiejszego dnia.
Mimo, że jego psota była trochę dla mnie uciążliwa to byłam bardzo zadowolona, bo Tisz nie tylko pokazał swoją inteligencję, ale też inicjatywę do zabawy - a to oznaka zdrowej psychiki.

sobota, 23 października 2010

Relaksu ciąg dalszy

Jakiś czas temu kupiłam książkę pt. "Konia kształtuje jeździec", która poświęcona jest funkcjom poszczególnych mięśni u konia. Opisuje ona m.in jak działają i współdziałają mięśnie i jakie znaczenie w tym mechanizmie mają tzw. pomoce jeździeckie.

Spośród wielu wątków zwrócił moją uwagą opis funkcji mięśni szyi, który wskazuje na ogromną rolę tej partii mięśni w utrzymywaniu prawidłowej postawy podczas jazdy. Nie będę się szczegółowo rozpisywać bo z całą pewnością książka lepiej to tłumaczy, dość, że z opisu wynika, że to te właśnie mięśnie w dużej części odpowiedzialne są za zebranie i za właściwą pracę całego mechanizmu ruchu.

Mając na uwadze nasze zdefiniowane problemy wynikające ze złego siodła czyli przekoszenie łopatek, spięcie szyi, brak mięśni na szyi - poza innymi działaniami (zmiana siodła, ćwiczenia i akupunktura) postanowiłam robić masaż przed i po jeździe. Do tego kupiłam specjalny żel do masażu rozluźniającego.

Wczoraj i dziś była taka ładna pogoda, że wracać do domu się nie chce. Dlatego poza tym, że mieliśmy z Tiszem trening rano i spacer po treningu zostałam i wczoraj i dziś z Tiszem też po obiedzie. To co chcę opisać stało się również wczoraj, ale chciałam sprawdzić czy się powtórzy, czy może nie był to przypadek. 

Po obiedzie poszliśmy jeszcze raz na padok. Były zabawy piłką, były różne ćwiczonka, było też skubanie trawy i tarzanie w piachu, jak również wygrzewanie się w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Ogólnie mówiąc Tisz miał zagospodarowany czas od 10 rano do 14.30. O 14.30 wróciliśmy do stajni i jak zwykle na zakończenie zaczęłam mu robić masaż szyi. Po kilku ruchach Tisz opuścił głowę, rozluźnił mięśnie i delikatnie zaczął przymykać oczy. Mój masaż też stał się delikatniejszy. W stajni było cicho, popołudniowe słońce wpadało przez okna, cicho grało radio. Ja Tisza masowałam a on zaczął jak dziecko ziewać raz po raz i zamykał oczy. Spojrzałam na jego męskość pod brzuchem (a raczej końskość :-)) - maił całkowicie rozluźnioną. Przeżuwał i ziewał na przemian. Ale miło! Mój wyluzowany Koń zasypia w mojej obecności jak dziecko :-).

PS. Po kilku minutach skończyłam delikatnie masaż bo ... pomyślałam sobie że jak tak dalej pójdzie to może nieświadomie go zahipnotyzuję.

piątek, 22 października 2010

Jak to jest jak koń mruczy....

Dziś prawie się popłakałam: Tisz jest coraz lepszy, miększy i elastyczniejszy. Robię mu masaż na szyję przed i po jeździe i nowe poprawione siodło bardzo, ale to bardzo polepszyło się. Poza tym teraz jak już jest chłodniej na obiad dolewam do owsa trochę gorącej wody, żeby miał ciepłe jedzenie. No i dziś poszłam z wiaderkiem do myjki żeby dolać wodę i wracam a on zarżał na widok mnie i wiaderka oczywiście, tzn tak zamruczał jak to konie potrafią robić. Słyszałam to po raz pierwszy u Tisza. No i dlatego się rozczuliłam bo chyba mu dobrze :-).

piątek, 15 października 2010

Kilka dni po akupunkturze

No muszę powiedzieć, że jak pierwszy raz wsiadłam po akupunkturze - to zn. po 4 dniach to byłam nieco zawiedziona. Było spokojnie, ale też normalnie, nie zauważyłam jakiś wielkich zmian.

Aż tu nagle następnego dnia: luźny kłus, piękne zagalopowania ze stępa, pierwsze zagalopowanie oczywiście z kłusa jest zwykle słabsze, ale jest o niebo lepsze niż wcześniej, przejścia kłus - stęp i stęp - kłus - super.
Ogólnie super się jeździ, prawie przez cały czas Tisz ma postawione uszy i wywija nimi jak radarami. Czasem się jeszcze spina po prawej stronie ale udaje mi się to szyblko poluźnić. Na spacer idzie z głowa podniesioną i ciekawą świata.

Postanowiłam, że będę robić mu masaże przed jazdą na te mięśnie na szyi, i po jeździe, dodatkowo stretching po jeździe. (o stretchingu napisze osobny post).

Wniosek: po akupunkturze efektu przychodzą stopniowo, dopiero po kilku dniach jest trochę lepiej, a potem już każdy dzień to postęp.

niedziela, 10 października 2010

Akupunktura

Powiem tak: Akupunktura jest świetna.
A było to tak: umówiłam się na zabieg z Kasią Żukiewicz - cenioną i polecaną przez wiele osób i może jedyną osobą w obrębie Warszawy, która zajmuje się akupunkturą dla koni.

Najpierw Kasia obejrzała konia, oceniła stęp, kłus pod kątem rozluźnienia. Diagnoza była taka, że Tisz nadal jest spięty szczególnie w szyi. Niestety trudno jest w takiej chwili ocenić z czego mogą wynikać nieregularności w ustępowaniu od łydki w prawo: czy z napięcia szyi, czy z akiegoś problemu w przedniej nodze, który powoduje napięcie w szyji (co mnie przeraziło i zaniepokoiło). Tak czy owak, doszłyśmy z Kasią do wniosku, że akupunktura na pewno pomoże w rozluźnieniu i Kaisa przystapiła do zabiegu.

Zabieg akupunktury składał się z dwóch części: nakłuwanie igłami i masaż.

Igiełki są cieniuteńkie, i w zasadzie przy nakłuwaniu  Tisz ledwo co zauważył, że coś się działo: dostał 1 w okolicy kłebu i 1 w okolicy szyi ( i tak też po drugiej stronie). Stał z tymi igłami około 15 minut po czym Kasia wyciągnęła te igły i następnie zrobiła mu masaż.
Następne 3 dni miały być spokojne i lekkie.

Postanowiłam więc zaplanować je tak: pierwszy dzień spacer, drugi dzień lonża i delikatny trening, trzeci dzień lekki trening nieco aktywniejszy niż poprzedniego dnia. Jak postanowiłam tak tez zrobiłam. Z tym, że trzeciego dnia lonżowałam na 2 lonżach i powiem szczerze - duuuuuuża różnica w jakości chodów i rozluźnieniu konia. Już nigdy nie będę lonżować na jednej lonży.



Kolejnego dnia przyszłam do stajni z jeszcze jednym postanowieniem. Powiedział stajennemu żeby dostał więcej owsa na śniadanie i na kolację. Na razie dodałm po 1/4 miarki czyli w sumie 1/2 - i tisz to słyszał. Ubrałam go w spacerową derke i poszliśmy na ten plac bo tak robię, że zamiast głupiego stępowania w kółko po małej hali idziemy na spacer z atrakcjami. No i jak doszliszmy do tego dużego placu to tam były drągi i przeskody. Więc najpierw spacerkiem po drągach a potem razem ze mną kłusikiem po drągach.  Patrzę a Tisz kłusuje prze drągi z szyjaąjak łabędź. Więc biegniemy jeszcze raz a na końcu drągów marchewka - a on znów jak łabędź. Wiec myślę sobie: zobaczymy jak  będzie z przeszkodą. Zrobiłam mała kopertkę i biegniemy razem: a Tisz pyk i ładnie przeskakuje. Więc poszłam do wejścia i mówię sobie jak ty taki chętny to zamknę wejście (czy jak wolisz wyjście :)) i spróbuję go wpuścić swobodnie na wyższą przeszkodę. Jak tylko zamknęłam wejście to już czułam, że go roznosi więc odpięłam uwiąz a on.... barany podskoki, i rży i ihahahaha i barany i galop - jak dziecko. Ihihihihhi ihahahhaah. A ja miałam aż łzy w oczach bo zobaczyłam radosnego konia, który sobie biega jak chce i się cieszy. I jak już pobarankował to przyszedł do mnie. Więc go chciałam wpuścić na tą przeszkodę i jak tylko był na linii przeszkody to znów puscił się do przodu pyknął ją bez żadnego problemu i znów barany podskoki ihahahaha itd....i znów jak pobiegał to przyszedł do mnie
Aż trudno uwierzyc że aż tak sie ucieszyl..... na wiesc o zwiekszeniu zarcia :-). Ale serio, to wysdaje mi się, że dzięku\i tej akupunkturze coś mu puściło w tej szyji i poczuł rozluźnienie jakiego nie czół ood dwóch lat.
Potem był kolejny normalny trening z ręki na dwóch lonżach. Tisz był super.

piątek, 1 października 2010

Rozwiązywanie zagadki c.d.

W poprzednim poście pisałam o tym jak okazało się, że Tisz miał złe siodło i że w związku z tym był łopatkami "przekoszony" w lewo. (tzn. wysuwa w bok lewą łopatkę uginając się pod naporem za ciasnego siodła z prawej strony.
Oczywiście diagnoza to pierwszy krok do sukcesu, ale jeszcze nie sukces. Zaczęłam więc na oklep ale w ogłowiu robić różne ćwiczenia (wolty, ósemki, serpentyny) ze zwróceniem szczególnej uwagi na działanie spychające na lewą łopatkę. Przez pierwsze 2-3 treningi zauważyłam wyraźną zmianę, wolty w lewo nie były problemem, ale.... po 3 dniach Tisz zaczął protestować. Po prostu jakakolwiek próba zgięcia w lewo od łuydki powodowała całkowite spięcie i Tisz po prostu się cały w napięciu zatrzymywał a nawet cofał. Byłam bardzo zmartwiona, bo pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to taka, że moja jazda na oklep jakoś źle zadziałała. Więc poszłam do stajni i obmacałam cały kręgosłup. Potem weszłam do boksu innego konia, żeby porównać reakcję na moje macanie. Ku mojej "radości" ten inny koń bardziej reagował. Dla pewności skonsultowałam się ze wszystkimi moimi zaufanymi osobami pytając czy jazda na oklep ma jakiś negatywny wpływ na konia. Zrobiłam też sesję na ten temat w internecie. I wszyscy i wszędzie mówili, że jazda na oklep jest dla konia bardzo dobra i jeżeli jeździec w miarę dobrze siedzi to nie ma żadnych negatywnych skutków.

Dobrze i źle - wiadomo - bo nie mam przyczyny takiego a nie innego zachowania Tisza. Nie pozostało mi w tamtej chwili nic innego jak tylko potraktować to jako "klasyczny foch" (choć muszę przyznać wcale mi to do niego nie pasowało).  Dla własnego bezpieczeństwa wzięłam czarną wodzę, pożyczyłam w miarę dobre siodło, założyłam ogłowie i postanowiłam Tisza przepchnąć przez tego focha.

Następny trening był trudny. Ogólnie jeżeli używam czarnej wodzy to z założenia mam ją luźną i tylko na krótkie chwile w celu korekty jakiejś sytuacji skracam ją do odpowiedniej długości. no i własnie na tym następnym treningu taka sytuacja zdarzyła się kilka razy. Tisz się zapierał, zaczynał cofać, musiałam zamknąć go wodzami i przepchnąć do przodu. Po jakiejś chwili kłusa znów to samo.... Powiem szczerz: była załamana. Zupełnie nie wiedziałam co się stało. W kolejnych dniach był niewielki postęp - tzn. ilość tych zdarzeń malała. Więc i mój nastrój się poprawiał. W końcu po kilkunastu dniach Tisz przestał protestować, więc po kilku treningach gdzie w ogóle nic się nie działo postanowiłam zrezygnować z czarnej wodzy.

Ale to nie był koniec problemu. Szczerze mówiąc oczekiwałam, że po 2 miesiącach bez tego nieszczęsnego siodła, po masażu i jeździe na oklep, po częstych spacerach po padoku na słońcu - oczekiwałam, że Tisz wróci do dobrej formy. A tu nadal problem na prawej wodzy. Poza tym pozostał cały czas, a nawet się nasilił problem z nieregularnością przy łopatce na prawo i w ustępowaniu na prawo.

Jeździłam i myślałam co tu zrobić? Moje podejrzenie było takie: ponieważ Tisz był od tego siodła wykrzywiony w ten sposób, że miał wysunięte na lewo łopatki, to w wyniku korygowania tego ustawienie wprawdzie może zaczął prostować łopatki, ale ścięgna i mięśnie po prawej stronie przyzwyczajone już do krzywej postawy zaczęły go boleć. Może nawet miła przykurcz, który mogłam miesiącami próbować zlikwidować jakimiś ćwiczeniami bez gwarancji sukcesu. Aż w końcu przypomniałam sobie o akupunkturze. I zdecydowałam, że zrobię to.

cdn.

czwartek, 23 września 2010

Dawno mnie tu nie było

Dawno nic nie pisałam. Dlaczego? Ano dlatego, że Tisz mi "zadał zadanie" do rozwiązania i całkowicie byłam pochłonięta poszukiwaniem odpowiedzi. A było to pokrótce tak:
Najpierw Emily, która przyjechała z Irlandii na wakacje i odwiedziła mnie i Tisza obserwując nas na treningu zasugerowała, że coś Tiszowi nie pasuje, coś nie jest ok. Postanowiłyśmy zaprosić chiropraktyka czyli kogoś kto zajmuje się nastawianiem końskich kręgosłupów. Jeżeli chodzi o ludzi jest to dość znana i ceniona profesja, jednak w świecie końskim, a dokładniej w polskim świecie końskim ciągle wiele osób sceptycznie podchodzi do tego rodzaju zabiegów. A przecież kręgosłup u koni jest poddawany bardzo dużym wysiłkom i obciążeniom. Przyjechała Olga Kulesza zajmująca się chiropraktyką. Oczywiście masaż był zasadny, ale jeszcze ważniejsza była diagnoza odnośnie siodła - okazało się że jest po prostu złe. Postanowiłam więc zrezygnować z siodła i po 3 dniach bez jazdy (tak jest po masażu) postanowiłam spróbować moich sił na oklep i bez ogłowia.

Tisz nauczył się podnoszenia nóg na komendę.
Ale frajda!!!!
Kilkanaście dni poświęciłam przede wszystkim "łapaniu równowagi" i oswojeniu się z nową sytuacją. Szło mi nieźle. Zaczęłam kłusować i galopować i po pewnym czasie poczułam się dosyć pewnie.
Zaczęłam nawet myśleć o tym, że jest to super sposób na letnie upały. "siodło z grzbietu - koniu lżej :-)".

Bez siodła i ogłowia zaczęłam robić
nawet ustępowania od łydki
Ale po kilku dniach zauważyłam problem. Początkowo myślałam, że jest to związane z moimi niedostatecznymi umiejętnościami, ale jak się później okazało powód był inny.

Mianowicie każde wygięcie w lewo było trudne, a najbardziej ciężko było mi zrobić woltę w galopie w lewo. Nie zauważałam tego w siodle, bo wówczas zdecydowanie łatwiej jest "wymusić" jakiś ruch, natomiast kiedy ma się tak "niezobowiązujący" kontakt z koniem, wówczas wszystko polega na wzajemnym zaufaniu i dobrej woli konia.
Postanowiłam więc wrócić do jazdy w ogłowiu aby mieć większą kontrolę i poszukać przyczyny.

Obserwując przez kilka dni ten problem doszłam do wniosku, że Tisz ma "przekoszony" przód, tzn. na wysunięta lewą łopatkę co powodowało trudność przy zgięciu w lewo i wypadanie łopatką na zewnątrz przy zgięciu w prawo. Nie było to widoczne gołym okiem, ale jak uśwadomiłam sobie to, to wiele problemów treningowych nagle mi się wyjaśniło. Niestety był to prawdopodobnie efekt "działania" tego nieszczęsnego siodła.
Wnioski z tej części opowieści:
1. Końskie kręgosłupy też trzeba od czasu do czasu nastawiać
2. Warto pokusić się o jazdę na oklep - wówczas można wyczuć więcej
3. Złe siodło to dla konia jest tak samo złe jak za małe buty dla człowieka - może i chodzić można, ale odciski potem trzeba leczyć miesiącami

Muszę tu zaznaczyć, że siodło "dopasowywała" mi moja - już była - trenerka i nie zdawałam sobie sprawy wcześniej, że jest aż tak złe. szczęście w nieszczęściu, że te wszystkie konsekwencje okazały się możliwe do naprawy.

cdn.






poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Z jakim koniem mamy do czynienia?

Autor: Emily McShane

Wybierając naszym wierzchowcom dyscypliny kierujemy się zwykle własnymi preferencjami lub fizycznymi preferencjami konia, zapominamy jednak (lub nie mamy o tym pojęcia) o predyspozycjach psychicznych i charakterze konia. I tak samo jak w miarę możliwości fizycznych w różny sposób trenujemy konia, tak samo powinniśmy brać pod uwagę jego charakter i psychikę. Jest to temat bardzo rozległy nie mniej jednak są jakieś wytyczne, którymi możemy się sugerować zarówno co do oceny czy "zdiagnozowania" naszego wierzchowca jak i potem do odpowiedniej z nim pracy.

Jak wiadomo najwięcej wiedzy na ten temat bierze się z obserwacji koni w stadzie, w naturze, ale również możemy to obserwować w naszych udomowionych warunkach. Najwięcej na ten temat napisali znani nam amerykańscy cowboy'e. Pat Parelli nazwał to "koniobowościami" i to właśnie korzystając z jego tekstów, oraz własnego doświadczenia spróbuje Wam przybliżyć ten temat.

Są 4 typy końskich osobowości:
Prawopółkulowy Ekstrawertyk (PE)- płochliwy, impulsywny, nadwrażliwy, nerwowy, szybki
Lewopółkulowy Ekstrawertyk (LE)- bystry, niezależny, zabawowy, żywiołowy, bywa nieposłuszny
Prawopółkulowy Introwertyk (PI)- bojaźliwy, posłuszny, spięty, wybuchowy
Lewopółkulowy Introwertyk (LI)- leniwy, uparty, łakomy, niereagujący, sprytny, trudny do zmotywowania

Każdy z tych typów ma inne potrzeby, i tak podstawową potrzeba dla PE będzie bezpieczeństwo, dla LE wygoda, dla PI zabawa a dla LI motywatory (np.jedzenie).

I przy pracy z konkretnym typem osobowości należy się wspomagać tą hierarchią potrzeb, oraz tak samo jak w psychologii naszego gatunku, Introwertyków motywować i zachecać, Ekstrawertyków uspokajać i wyciszać. W przypadku koni na przykład z PE będziemy pracowali w jednolitym jak najspokojnieszym tempie i dopiero jak w nim się rozluźni i zyska większą pewność siebie zmieniamy tempo lub chód. Z LI będziemy robić na odwrót jak najwięcej przejść i zmian tempa (oczywiście wszystko to na miarę możliwości i wytrenowania konia). Do tego Prawopółkulowego Ekstrawertyka będziemy motywować i nagradzać "odpuszczeniem" i dodaniem otuchy a Lewopółkulowego Introwertyka jedzeniem i zabawą.

Na podstawie tych cechy osobowości można łatwiej sprecyzować do jakiej dyscypliny koń nam się najlepiej nadaje. I tak:
Prawopółkulowy Ekstrawertyk - wyścigi
Lewopółkulowy Ekstrawertyk - wkkw, skoki
Prawopółkulowy Introwertyk - ujeżdzenie
Lewopółkulowy Introwertyk - jazda w teren, freestyle


Można się było domyślać, że bardzo dużo koni pełnej krwi angielskiej jest Prawopółkulowymi Ekstrawertykami gdyż tak właśnie są selekcjonowane,
aby najlepiej sprawdzać się w wyścigach, ale czy to znaczy, że wśród folblutów nie ma introwertyków? Oczywiście, że są lecz czy on może być wybitnym koniem wyścigowym,
a przede wszystkim czy jest zadowolony z "wykonywanego zawodu" to już inna sprawa. I to samo tyczy się innych typów koni, bardzo trudno będzie startować w konkurencji ujeżdżenia na takim gorącym pełnym energii Ekstrawertyku, jak i również skakać na koniu strachliwym, płochliwym i niepewnym siebie.
Jednak należy to wszystko traktować z lekkim dystansem i jako pomoc i wspomaganie treningu, gdyż po pierwsze możemy źle zinterpretować zachowania naszego
konia i przydzielić go do złego typu, a dla utrudnienia konie mogą wykazywać cechy mieszane, albo ich osobowość może leżeć gdzieś pomiędzy wyżej opisanymi typami osobowości.

środa, 28 lipca 2010

Koń to zjawisko niezwykłe!


Każdy wie zapewne, że jest takie coś jak hipoterapia. Ale gdy myślimy o hipoterapii, to głownie w kontekście chorych dzieci, którym konie bardzo pomagają.
Jako że od kilku dni jeżdżę na oklep i coraz bardziej mi się to podoba, zajrzałam do internetu w poszukiwaniu informacji na temat ewentualnych przeciwwskazań dla konia do jazdy na oklep. I co znalazłam? Nie tylko nie znalazłam żadnych wad, ale całą "litanię" zalet, które mają fantastyczne działanie terapeutyczne zarówno dla dzieci chorych ale również dla całkowicie zdrowych osób. (Informacje opracowane na podstawie tekstu ze strony: http://www.hipoterapia_sopot.free.ngo.pl)

TERAPEUTYCZNY WPŁYW KONIA
1. Koń to wrażenie chodzenia:
Trójwymiarowy ruch grzbietu końskiego w stępie przekazywany miednicy jeźdźca jest identyczny z ruchami miednicy prawidłowo kroczącego człowieka. W tym samym czasie barki i luźno zwisające kończyny dolne również zachowują się tak, jak u idącego człowieka. Dla ciała daje to efekt chodzenia "bez chodzenia".
2. Koń hamuje przetrwałe odruchy postawy
Nierzadko najzwyklejsze osoby mają jakieś nabyte nietypowe gesty lub odruchy, które z czasem mogą powodować nieprawidłowy rozwój mięśni, krzywizny i spięcia. Jazda konna stwarza możliwość stopniowego eliminowania nieprawidłowych i mimowolnych odruchów.
3. Koń przywraca zaburzoną symetrię mięśni tułowia
Łagodne, rytmiczne, równomierne kołysanie w stępie, na przemian napina i rozluźnia mięśnie posturalne prawej i lewej strony ciała. Napięte i przykurczone mięśnie ulegają stopniowemu rozluźnieniu i rozciągnięciu, mięśnie słabszej strony ulegają wzmocnieniu - dochodzi do symetrycznej równowagi mięśniowej.
4. Koń koryguje postawę
Utrzymywanie prawidłowego dosiadu zmusza do aktywnego prostowania się. Wzmocnieniu ulegają mięśnie grzbietu, brzucha i obręczy biodrowej, szczególnie pośladków, zmniejsza to tak zwane przodopochylenie miednicy, wyrabia nową, prawidłową postawę, wzmacnia mięśnie gorsetu tułowia.
5. Koń rozluźnia spięte mięśnie
Podczas jazdy konnej rozluźnienie mięśni następuje automatycznie i jest możliwe dzięki: rozgrzaniu mięśni, rytmicznemu kołysaniu w stępie, przeciwstawnym skrętom biodra-barki, ułożeniu kończyn dolnych w trójzgięciu i odwiedzeniu podczas dosiadania konia.
6. Koń chroni przed przykurczami i ograniczaniem ruchomości w stawach
Wspomniany łańcuch ruchów grzbiet konia - miednica jeźdźca - jego kręgosłup - bark - kończyny jeźdźca uruchamia rytmicznie i łagodnie kolejno wszystkie mięśnie i stawy. Jazda konna zmniejsza przede wszystkim przykurcze, ograniczenia ruchomości przywodzicieli i obręczy miednicy.
7. Koń może usprawniać bardzo łagodnie
Jest to możliwe dzięki jego specyficznej budowie i łagodnemu oddziaływaniu ruchu konia w stępie. W hipoterapii istnieje cały szereg odpowiednich ułożeń, podporów i technik asekuracji, regulujących stopień uruchamiania, wysiłku i bodźcowania organizmu.
8. Koń zwiększa możliwości lokomocyjne
Nie jest tajemnicą, że zbyt mało się poruszamy (jeździmy samochodami i siedzimy przed komputerem), że chodzenie na spacery dla wielu osób jest po prostu nudne. Siedząc na koniu, popędzając go pracą bioder, kręgosłupa wykonujemy podobne ruchy jak przy chodzeniu. Koń oddaje do dyspozycji swoje cztery zdrowe nogi stwarzając tym samym nieograniczone możliwości lokomocyjne. Takie przeszkody jak odległość, nierówność terenu, piasek czy woda czy wreszcie zwykły ból nóg przestają istnieć. Jest to przeżycie piękne i niezapomniane.
9. Koń drażni zmysły
Dotyk końskiej sierści, łaskotanie grzywy, rozmaitość kształtów, odgłos kroków, przyjazne parskanie i mile kojarzony zapach stymulują zmysły dotyku, słuchu, wzroku i węchu. Towarzyszy temu ciągłe wytrącanie z równowagi i konieczność jej natychmiastowego odnajdywania, jeżeli nie chcemy zbyt prędko rozstać się z tym bogactwem wrażeń. Czucie głębokie (proprioceptywne) jest stymulowane przez nieustające przeciwstawne bodźce dopływające z mięśni, ścięgien i stawów całego ciała. Wszystko to niezwykle rozwija zdolność równoczesnego odbierania bodźców i ich kojarzenia. Dzięki temu kształtuje się poczucie własnego ciała i orientacji przestrzennej.
10. Koń stanowi źródło bodźców równoważnych
Hipoterapia daje nieograniczone możliwości stopniowania i różnicowania bodźców równoważnych. Dzięki przyspieszeniom poziomym i pionowym: kołysaniu, zmianom kierunku jazd, zatrzymaniu się, ruszaniu, przyspieszaniu i zwalnianiu tempa jazdy, zastosowaniu specjalnych ułożeń, odpowiednich ćwiczeń i zabaw - ruch konia staje się potężnym generatorem bodźców równoważnych.
11. Koń uaktywnia i otwiera nas
Rytmiczne pobudzające ruchy towarzyszące jeździe konnej wzmagają wydzielanie hormonów (szczególnie adrenaliny i endorfin), stymulujących układ wegetatywny. Następuje wyraźny wzrost aktywności ruchowej, koncentracji uwagi i dobrego samopoczucia.
12. Koń usprawnia pracę naszych organów
Dzięki stymulacji układu hormonalnego i wegetatywnego, jazda konna poprawia krążenie, oddychanie, pracę jelit a nawet pracę układu odpornościowego. Działanie to jest szczególnie aktywne podczas jazdy stępem.
13. Koń mobilizuje i nie nudzi
Koń żywy i reagujący na otoczenie wymaga od jeźdźca aktywności, nie pozwala na pozostanie biernym.
14. Koń uczy
Obcowanie z koniem i jego otoczeniem nie tylko wzbogaca wiedzę o świecie i naturze, ale uczy również samodzielności, odpowiedzialności i współpracy z innymi na zasadach partnerstwa.
15. Koń relaksuje
Kontakt z koniem, poddanie się jego łagodnym, kołyszącym ruchom sprzyja relaksowi i odprężeniu. Świat widziany z końskiego grzbietu jest większy i piękniejszy. Obcowanie z tym dużym, imponującym, przyjacielskim zwierzęciem ma wpływ na równowagę emocjonalną i powoduje osłabienie reakcji nerwicowych.

Jazda na oklep to bardziej bezpośredni kontakt z koniem niż jazda w siodle. Oznacza to jeszcze intensywniejsze i bardziej bezposredni pozytywne działanie na nasz organizm.
A co na to koń? Wydaje się, że też nie ma tu przeciwwskazań: brak siodła to przede wszystkim mniejsze obciążenie, brak popręgu to swobodniejszy ruch. Nasza tylna część ciała jest z całą pewnością bardziej miękka i "plastyczna" niż siodło, a bezpośredni kontakt z ciałem konia zdecydowanie czyni komunikację bardziej wyrazistą. Jeśli tylko uda się na tyle rozluźnić ciało by współpracowało ono z ruchem konia wszelkie pomoce i sygnały od jeźdźca mogą być delikatniejsze, subtelniejsze. Czysta przyjemność!

poniedziałek, 19 lipca 2010

Słuchajmy naszych koni














Autor: Emily

Może to brzmi banalnie, lecz widzę jednak, że nadal mamy problem ze zrozumieniem co koń ma nam do "powiedzenia".
A wiadomo, że nie mówi, więc nasze "słuchanie" musi przejąć formę dokładnej obserwacji samego konia oraz jego zachowań na dane bodźce.
W zależności od typu konia z jakim mamy do czynienia - czy to ekstrawertyk, introwertyk czy coś pomiędzy - koń będzie w inny sposób okazywał mam swoje emocje, niezadowolenie, ból lub strach.
U koni bardziej "otwartych" i pobudliwych, jeśli coś im nie będzie się podobać, będą brykać, wspinać się, cofać, zawijać, gwałtownie zmieniać tempo, uciekać z głową do góry i.t.d. i będą to robić w bardzo wyrazisty sposób. Trudniejsze zadanie mamy gdy pracujemy z koniem z natury zamkniętym w sobie, na co dzień nie przejawiającym zbyt dużo energii. Wtedy musimy się wsłuchać czyli wpatrzyć jeszcze bardziej, jego sygnały będą subtelniejsze i będą się mniej lub bardziej ograniczać do mowy ciała, ustawienia i napięcia uszu lub ogona, oraz ogólnego napięcia w ciele a w szczególności w szyi. Jak tylko uważnie będziemy go obserwować to okaże się, że nie tyko do nas "mówi" ale nawet "krzyczy".
Jak przekonałam się na własnej skórze najczęściej bagatelizowane problemy, które mogą powodować u konia ból i stały dyskomfort. Są to często: źle dobrane siodło oraz problemy z zębami. Koń często wówczas poddaje się tej sytuacji, nie walczy, jednak nie jest zadowolony z treningów i z kontaktów z ludźmi. Jest ciągle napięty, często ma położone uszy i nie jest chętny do współpracy. Grono specjalistów od tych spraw jest ciągle jeszcze bardzo małe, ale są. Takie profesje jak pasowacz siodeł, chiropraktyk, dentysta już funkcjonują - więc korzystamy z ich wiedzy i doświadczenia nawet gdy tylko wydaje nam się, że nasz koń potrzebuje oceny specjalisty.

niedziela, 18 lipca 2010

Ależ on delikatny....


Jeżdżę już kilka dni bez siodła. Początkowo też bez ogłowia, a teraz ostatnie dwa dni zakładam ogłowie bezwędzidłowe. Jestem zadziwiona jak dobrze mój Tisz zareagował, jest spokojny, reaguje moje sygnały. Oczywiście oboje musimy rozpoznać tą nową sytuację dla nas obojga, co nie jest pozbawione błędów. Pierwsze dwa dni były właśnie zapoznaniem się z nowymi sygnałami, a dziś już Tisz dał sygnał, ze moje pomoce zarówno w łydkach jak i na wodzach muszą być delikatniejsze. Wydawało mi się, ze wszystko robiłam tak jak wczoraj, a jednak gdy chciałam zakłusować i skręcić w lewo lub w prawo Tisz wówczas zagalopowywał nieco unosząc głowę. Trochę nawet najpierw się wystraszyłam, bo miałam wrażenie, że w ułamku sekundy nie panuje nad sytuacją. Jednak po chwili zorientowałam się, że delikatne odpuszczenie wodzy powoduje przejście do kłusa. Wówczas przyszło mi do głowy, że on zagalopowuje bo mam za mocny kontakt (choć wydawało mi się, że był taki sam wczoraj). Może po prostu chciał powiedzieć, że już nie muszę "tak głośno" do niego mówić, że wystarczy "ciszej", a może nawet "szeptem". Spróbowałam i wówczas udało mi się zrobić kilka wolt, ósemek i na tym dzisiejszą lekcję skończyłam. To była dziś moja lekcja :-).

czwartek, 15 lipca 2010

Podstawą jest obustronne zaufanie


Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam odwagi na swobodny spacer po ośrodku. Nie ufałam Tiszowi. Miałam obawy czy się nie spłoszy, czy nie poniesie. Czułam się źle z tymi emocjami. Zaczęłam z nim od stycznia intensywnie pracować, poza jazdą i ćwiczeniami proponuję mu również różne zabawy i aktywności o których juz pisałam w dotychczasowych postach. Ale ostatni mój "wyczyn" zadziwił mnie samą.
Jeździłam na oklep bez ogłowia: stępem, kłusem, galopem. Szok! Tu ukłon w stronę mojej Emilki McShane, która nie tylko zachęciła mnie do tego, ale również asekurowała mnie. Można by powtórzyć słowa z reklamy: "Nie róbcie tego w domu!".
Potwierdzam. Przygotowania do tej zabawy to w zasadzie wszystko co do tej pory robiłam. Mam teraz z Tiszem bardzo dobrą relację, on ma do mnie bardzo duże zaufanie i dlatego nie denerwuje się jak jest jakaś nowość. Zna też już dobrze cały ośrodek, bo co dzień wędrujemy na nasz padok lub robimy spacer po lasku. Teraz jak wsiadam na oklep wiem i czuję to, że i ja mogę mu zaufać.

czwartek, 8 lipca 2010

Do czego służy bat?



Kilkadziesiąt lat temu było oczywiste, że linijka może służyć zarówno do mierzenia, jak też do rysowania linii, ale może też służyć do bicia dzieci po łapach jak coś zrobią nie tak jak dorośli oczekują. Przez kilkadziesiąt ostatnich lat, cierpliwie prekursorzy innego podejścia do dzieci tłumaczyli, że nie tędy droga i napiętnowali takie podejście do dzieci. Dzisiaj, już rzadko kto przyznałby otwarcie, że jest zwolennikiem takich metod, ale jak obserwuję świat jeździecki, to czasem mam wrażenie, że w głębi duszy niektórzy jeszcze nie zmienili zdania i ciągle uważają, że przemoc i ból to skuteczne środki do osiągania celu.

Ja uważam, że bat w jeździectwie jest bardzo potrzebny i pomocny, ale jedynie wówczas, gdy używa się go jako wskazówki. Tak jakbym chciała np. powiedzieć: "Hej, chodzi mi o prawą stronę", albo "Proszę podnieś wyżej lewą nóżkę". Kiedy używam bata do takiej komunikacji, jego zastosowanie może też być szersze. Może służyć do drapania za uchem, albo do "rysowania" kółek na grzbiecie, albo do podnoszenia i prostowania nóg....przykłady na zdjęciach :-). Koń nie tylko nie powinien, ale też nie może się bać bata! Ile lat musi jeszcze upłynąć zanim ludzie to uznają njako zasadę nadrzędną?






poniedziałek, 14 czerwca 2010

Ocena postępów, czyli cieszę się z każdej sekundy

Autor: Ula

W książce "Ujeżdżenie - naturalnie!" poruszony jest wątek oceny postępów w trakcie treningu. Mianowicie chodzi o to, że jeżeli danego dnia, nie osiągnęliśmy założonego efektu w poszczególnych ćwiczeniach, to oznacza, że mieliśmy błędne założenia. Początkowo taka interpretacja nie była dla mnie jasna. Ale ostatnio zgodziłam się z nią w 100%.
Pracując regularnie z koniem, powinniśmy wiedzieć na ile go stać, powinniśmy umieć ocenić jego formę każdego dnia, i powinniśmy w związku z tym dostosować nasze oczekiwania do indywidualnych predyspozycji konia.

Ja przyjęłam taką zasadę, że w poszczególnych ćwiczeniach wyznaczam sobie mini-cel na dany trening i dany dzień. Nie zmierzam w pojedynczym treningu do tego np. żeby zrobić idealną łopatkę. Najpierw chcę odczuć dobrą reakcję na wewnętrzną łydkę, następnie chcę, aby Tisz pozostał swobodny na wodzach, następnie chcę, aby tak było przez całą długość ściany, a jeszcze na kolejnym treningu dążę do tego, żeby Tisz swobodnie przechodził od łopatki do trawersu. I tak wymyślam różne składowe dobrej łopatki, aż kiedyś je łączę w całość. Każdy z tych i innych celów może być realizowany na poszczególnych treningach w różnym stopniu, tzn. na początku np. zadowala mnie minimalna reakcja na łydkę, a już na następnym treningu chcę, aby była bardziej wyrazista. I tak po jakimś czasie osiągam założony efekt czyli coraz lepszą jakość łopatki do wewnątrz.

Przyszło mi do głowy ostatnio takie porównanie, że każdy trening w poszczególnych elementach, które danego dnia ćwiczę, można by było porównać do sekundnika na zegarze. Jeżeli zauważę postęp na pojedynczym treningu, który można by przyrównać do ruchu odpowiadającego jednej sekundzie na zegarze to jestem zadowolona i na tym kończę dane zadanie. Ktoś powie, że to za mało, że będzie wieki trwało zanim coś się zrobi dobrze. Ale jak tylko uświadomimy sobie, jak szybko mija nam czas, że ani się obejrzeć a tu godzina za godziną, dzień za dniem, rok za rokiem to nie będziemy się martwić, że to za wolno. Po prostu po jakimś czasie zauważymy, że właśnie robimy super łopatkę do wewnątrz, a trwało to "tylko" - wyrażając w przenośni ten czas - pół godziny ;-) (czyli 30 treningów złożonych z malutkich postępów porównywalnych do upływu 1 sekundy czasu).
Dzięki takiemu podejściu jestem zadowolona z każdego treningu, unikam frustracji, unikam irytacji, Tisz czuje się doceniony, bo najmniejszy nawet postęp jest powodem do "całusa" (całusem nazywam nagrodę czyli cukier lub końskiego cukierka, którą Tisz dostaje jak coś zrobi dobrze).

Tak więc warto się cieszyć z każdej sekundy, bo gdy minie godzina, złożona ze szczęśliwych sekund, wówczas nie tylko efekt będzie dobry, ale sam proces dochodzenia do niego sprawi nam i naszemu koniowi satysfakcję.

Wizualizacja "Otwórz biordra"

Autor: Ula

O wizualizacji "otwórz biodra" chciałam napisać już kilka tygodni temu. Ale w międzyczasie musiałam porzucić ten temat, bo najpierw ja miałam pozimowe kontuzje w mięśniach i kościach, a potem Tiszowi przydarzyła się przygoda bo kowal mu założył za ciasno podkowę i zrobił mu się mały krwiaczek w kopycie. Nawiasem mówiąc pierwsze 2 dni był bardzo cierpiący, ale gdy zorientował się, że rekonwalescencja polega na wielogodzinnym przebywaniu na trawce - to jak tylko ból ustąpił, wyglądało na to, że był wdzięczny kowalowi. Miał po prostu 10 dni wakacji na trawce, bez ćwiczeń, bez zadań, bez wysiłku. Tylko skubanie trawki :-). Kiedy wsiadłam po 10 dniach poczułam już po kilku krokach stępa jak bardzo jest rozluźniony i wypoczęty. Powiedzenie, że "nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło" w pełni pokazało w tym przypadku swoje znaczenie.

Tak więc do regularnych ćwiczeń wracaliśmy powoli, tym bardziej, że ostatnie 30-stopniowe upały nie sprzyjały zaawansowanym treningom. W zasadzie dopiero od dwóch dni (kiedy zrobiło się chłodniej) nasz trening jest w całości wypełniony konkretami.

Ale wracając do wizualizacji "otwórz biodra" - wyobrażam sobie, że moje biodra wraz z nogami są jak otwarte dwuskrzydłowe drzwi do salonu. Są otwarte szeroko na obydwie strony, jednak nikt ich nie musi trzymać. Chodzi o to, żeby nie było zbędnego napięcia. Ta postawa uwalnia łopatki konia (pozwala na obszerniejszą pracę przednich nóg), a jeżeli uda się uniknąć napięcia w biodrach, nogach i lędźwiach, również pozwala na bardziej swobodny ruch naprzód.

Tę wizualizację już kiedyś zastosowałam i Tisz od razu lepiej szedł do przodu (niestety później o niej zapominałam). Dziś przyszła mi znów na myśl, bo poczułam lepszą postawę u Tisza i chciałam to wykorzystać do poprawy dodania po przekątnej w kłusie. Mianowicie Tisz już lepiej podstawia tylne nogi pod kłodę niż kiedyś, ma większą siłę od zadu i lepszą równowagę. Tak więc gdy moja wyobraźnia była wypełniona obrazem otwartych drzwi Tisz spokojnie i w równowadze, wyrzucając swobodnie przednie nogi do przodu pokonał długą przekątną.

Dodanie w kłusie po przekątnej od jakiegoś czasu jest stałym punktem naszego codziennego treningu. Na początku (czyli kilkanaście tygodni temu) chodziło wyłącznie o zwiększenie energii, co wyrażało się głównie przez zwiększenie tempa. Później stopniowo przed dodaniem starałam się skumulować energię przed przekątną. Tisz spodziewał się że będziemy wchodzić na przekątną i spodziewał się dodania, a ja nie kłusowałam tylko stępowałam, tak więc podczas stępa narastała w nim energia. Na krótko przed przekątną przechodziłam do kłusa, ale starając się by był on wolny, rytmiczny i spokojny. Z łuku przed przekątną najpierw robiłam łopatkę do wewnątrz i z tej postawy wychodziłam na przekątną. Na tym etapie zależało mi na tym, aby przy wyjściu na przekątną największa energia szła z zadnich nóg. I to się udawało w pierwszej części przekątnej, jednak później miałam poczucie, że od połowy ten impuls zanikał. Dziś wejście w przekątną było podobne, z tym że starałam się właśnie jeszcze przed przekątną całą uwagę skupić na wizualizacji "otwórz biodra". Byłam zaskoczona jak rewelacyjnie to zadziałało. Nie mogę się doczekać następnego treningu, kiedy będę mogła jeszcze raz to spróbować. "Niestety" jutro Tisz ma zaplanowaną swoją niedzielę - czyli trawka, spacerek i nicnierobienie :-).

niedziela, 13 czerwca 2010

Dobra rozgrzewka czyni cuda

Autor: Ula

Każdy wie, przynajmniej z obserwacji, że sportowcy każdej dyscypliny przed przystąpieniem do regularnego treningu mają rozgrzewkę. Rozpoczęcie treningu bez rozgrzewki grozi nawet kontuzją. Prawidłowa rozgrzewka nie polega na takim byle jakim ruszaniu się. Wręcz przeciwnie: inną ma rozgrzewkę piłkarz, a inną pływak; inną piłkarz przed meczem, inną przed treningiem technicznym, a inną przed treningiem kondycyjnym. To wiemy. Ale czy pamiętamy o tym, że nasz koń to też sportowiec? Sportowcem bowiem się jest, gdy regularnie uprawia się jakąś dyscyplinę sportową bez względu na to czy startuje się w zawodach czy też nie.
Tymczasem zauważyłam, że większość osób w ramach rozgrzewki po prostu kilka minut stępuje. Moim zdaniem konieczna jest przemyślana sekwencja ćwiczeń rozgrzewających w zależności od tego jakie mamy danego dnia oczekiwania od treningu i czego spodziewamy się od konia. Jako że koń to żywa istota - ważne jest również to co pokaże podczas rozgrzewki, może wówczas trzeba będzie zmienić plan lub we wstępnej fazie zaproponować jakieś ćwiczenia na poszczególne partie mięśni.

Tak więc nie da się opisać moim zdaniem uniwersalnej rozgrzewki, ale spróbuję opisać kilka elementów, które prawie zawsze stosuję i które powodują, że kiedy przystępuję do konkretnych ćwiczeń, koń jest gotowy do współpracy, elastyczny i pełen energii i chęci.

I faza
Pierwsza faza jest jeszcze w boksie. Opisywałam to w poście "Poranna gimnastyka", ale dla przypomnienia: skręty tułowia na obydwie strony, skłony do przednich nóg, podnoszenie nóg, wymach przednich nóg, ciągnięcie z ogon, rozciąganie kręgów szyjnych - wszystko na zasadzie zabawy i z nagrodami w postaci małych kawałków marchewki. Cele są dwa: rozciągnięcie i nawiązanie psychicznego kontaktu z jeźdźcem. Koń wówczas ma uwagę skierowaną na mnie i tak ma pozostać do końca treningu.

II faza
W tej części jest to rzeczywiście kilka minut stępa na luźnej wodzy, czasem stępuję na hali, a czasem robimy sobie krótki spacer po małym lasku, który znajduje się na terenie ośrodka. Jeżeli jest to lasek to wykorzystuję nierówności terenu i drzewa, żeby w tej właśnie fazie powyginać konia trochę, żeby podejść pod małe wzniesienie lub z niego zejść. Jeżeli jest to hala to robię kilka kółek w obydwie strony na luźnej wodzy, kilka zatrzymań na luźnej wodzy i kilka cofań, również na luźnej wodzy. Nie trudno się domyśleć, że wszystkie te figury wykonujemy za pomocą sygnałów z łydek i dosiadu. To dobre ćwiczenie nie tylko dla konia ale również dla jeźdźca. Ta faza bardzo kieruje uwagę konia na wyczucie dosiadu i łydek. Czasami nawet na luźnej wodzy daję sygnały takie jak do łopatki czy trawersu, ale nie jest tak bardzo istotne jak jest wykonany ten krok, a bardziej istotna jest sama reakcja konia na taki sygnał. W tej fazie regularny rytmiczny stęp ma priorytet przed np. idealnym rysunkiem koła.

III faza
W III fazie zaczynamy kłus anglezowany. Najpierw po jednym kółku w każdą stronę na luźnej wodzy. To ma na celu rozluźnienie i konia i mnie, można by powiedzieć "wpasowanie" się w konia. Bardzo zwracam uwagę, żeby koń był w tej fazie swobodny i szedł w niskim ustawieniu, żeby miał rozluźnioną szyję i nos skierowany w dół - wówczas ma to sens. Jeżeli koń nie ma na tyle równowagi, żeby i koń i jeździec mogli sobie w takim ustawieniu swobodnie kłusować to znak, że trzeba właśnie to poćwiczyć. Po zrobieniu kółek w takim kłusie anglezowanym staram się robić krótkie dodania, również w tym ustawieniu i na luźnej wodzy. Po chwili zaczynam zbierać wodze, dalej wykonując dodania, koła, zatrzymania i ruszenia. Jeżeli zbiorę sukcesywnie wodze do postawy roboczej i nic nie zmieni się w rytmice, elastyczności i dynamice jazdy to mogę uznać, że jesteśmy już po rozgrzewce. Lecz jeżeli tak nie jest to szukam problemu i dalej uznaję, że ciągle jest to początek. Wówczas może trzeba nawet wrócić do fazy stępa, może trzeba zrobić więcej kółek - to już zależy od indywidualnej oceny sytuacji. Zdarzyło mi się zimą kilka razy, że rozgrzewka trwała 30-40 minut. Może koń był zmarznięty, może byłam w gorszej formie. Dla mnie sygnałem do tego, że jesteśmy rozgrzani jest to, że koń jest na poziomie energii, którą interpretuję jako gotowość do pracy, jest swobodny i zaangażowany i jest mi wygodnie w siodle. Na pewno warto poświęcić więcej czasu po to, żeby to osiągnąć, a wówczas właściwy trening miał lepszą jakość. Od kiedy świadomie obserwują i stosuję wszystkie fazy rozgrzewki, widzę dużą różnicę w efektach osiąganych w fazie właściwego treningu.

"Między - rozluźnienie"
Bardzo często w trakcie treningu daję luźne wodze i robię po jednym kółku w każdą stronę na luźnej wodzy. Pozwalam koniowi się wyciągnąć, rozluźnić, a poza tym to jest formą nagrody. A nagradzam za najmniejsze nawet osiągnięcia. Działa rewelacyjnie!!!!

sobota, 12 czerwca 2010

Piłka, kopanie i klikanie

Autor: Ula

Początkowo traktowałam zabawy na padoku wyłącznie jako rozrywkę dla Tisza, jako angażowanie jego inteligencji i rozbudowywanie naszej relacji. Ale odkąd spróbowałam metody "klikania" okazało się, że może to być również bardzo pomocne w samym treningu.

Zacznę więc od początku. Co to jest "klikanie"? "Klikanie" pokazała mi moja koleżanka Roksana, która hoduje psy. "Klikanie" jest pomocne w nauce wykonywania różnych poleceń i jak to zabawnie powiedziała Roksana "nawet kurę można wyklikać" - tzn. nauczyć ją jakiejś czynności za pomocą "klikania".
Do "klikania" służy niewielki przedmiot wydający charakterystyczne, krótkie kliknięcie, dźwięk wyraźny, rytmiczny i charakterystyczny na tyle, że odróżnia się od dźwięków, z którymi dotychczas zwierzę się zetknęło.
Chcąc nauczyć jakiejś czynności "kliknięciem" wyraźnie wskazujemy, o które zdarzenie, o który moment nam chodzi. Np. na podłodze leży piłka. Prosimy psa, aby nosem dotknął tę piłkę. Wiadomo, pierwszy raz dzieje się zwykle z przypadku. Ale jak tylko to się stanie staramy się w tym samym momencie kliknąć i zaraz potem pies dostaje nagrodę. Tak więc sekwencja zdarzeń jest taka: dotknięcie nosem = kliknięcie = nagroda. Pies zaczyna kojarzyć te zdarzenia, a krótkie kliknięcie pomaga wskazać mu dokładnie, o które zachowanie chodzi. W tym przypadku pies uczy się dotykania nosem piłki po 3-4 razach. Później stopniowo możemy zmniejszać ilość bodźców (rezygnować z kliknięć, lub nagradzać co 2 razy itp).

A co to ma do konia i piłki? A no właśnie: chciałam nauczyć Tisza kopania piłki nogą. Ale jak to zrobić gdy już nauczył się odpychania nosem? (o tym był poprzedni post) Postanowiłam wykorzystać do tego zmodyfikowaną metodę "klikania". Zmodyfikowaną dlatego, że zamieniłam ją na "gwizdnięcie". Po prostu musiałam mieć w jednym ręku nagrody - kawałki marchewki, drugą ręką odpychałam piłkę, na "klikera" nie było miejsca. Postanowiłam wykorzystać krótkie gwizdnięcie.
Początkowo oczywiście wyczekałam na przypadek. Podepchnęłam piłkę blisko przednich nóg Tisza i szukałam momentu, w którym podnosząc nogę trąci piłkę. Dokładnie w tym samym momencie kiedy to się stało - gwizdnęłam i zaraz potem dałam marchewkę. Później drugi przypadek, później trzeci.... a potem już całkiem świadomie Tisz podnosi nogę aby kopnąć piłkę. Jak widzę, że robi to świadomie, wówczas zaczynam ograniczać i gwizdnięcia i dawanie nagród - tzn. nie daję ich za każdym razem ale raz na 2-3 udane czynności.

W ten sposób gramy z Tiszem w piłkę, a on albo ją kopie przednią nogą albo odpycha nosem. Jak to się ma do treningu. Zauważyłam, że takie samo krótkie gwizdnięcie pomaga mi wskazać Tiszowi moment, na którym mi zależy, np. jak się na moment dobrze zrównoważy lub zrobi ładne zatrzymanie - wówczas staram się w tym samym momencie delikatnie "gwizdnąć", a zaraz potem jest nagroda. Logika każe przypuszczać, że wówczas koń bardzo dokładnie wie co zrobił dobrze i za co dostał nagrodę.

piątek, 4 czerwca 2010

Jak to z tą piłką było?

Autor: Ula

Od jakiegoś już czasu gramy z Tiszem w piłkę. Ktoś może rzec, że to takie cyrkowe sztuczki, ale ja uważam, że nie ma nic lepszego jak angażowanie inteligencji konia. Zawsze byłam zdania, że mózg jest jak mięsień (u ludzi również) i że trzeba go trenować bo wówczas lepiej funkcjonuje. W naturze konie musiałby używać swojej inteligencji w stadzie, a w naszych warunkach funkcjonowania ich stadem jest człowiek.

Tak więc kupiłam Tiszowi jakiś czas temu dużą fioletową piłkę (taką do ćwiczeń z areobiku).

Pierwsze zetknięcie z tym wielkim fioletowym przedmiotem było takie: Tisz zbliżył się do piłki na odległość około 1 m i bardzo ostrożnie wyciągając szyję próbował ocenić cóż to za obiekt. Trwało to 1-2 minuty. Zapewne stwierdził, że ten obiekt może go pewnie zaatakować lub napaść bo odszedł w drugi koniec padoku i nie miał ochoty podejść. Pierwszym zadaniem więc dla mnie okazała się praca nad zmniejszaniem dystansu.

Trwało to trzy dni. Starałam się zbliżać piłkę do Tisza, Tisza do piłki, a każde zmniejszenie dystansu nagradzałam kawałkiem marchewki. Po trzech dniach już dystans mógł być bardzo mały, ale zdecydowanie lepiej się Tisz czuł jak byłam z nim po tej samej stronie piłki. Jak tylko stawałam naprzeciwko (a piłka był pomiędzy nami) odsuwał się.

Na tym etapie starałam się zmobilizować go do dotykania piłki nosem. Jak tylko to zrobił (na początku przypadkiem) dostawał marchewkę. Dość szybko zorientował się, że dotykanie piłki nosem jest ok. W ten sposób gładko przeszliśmy do popychania piłki nosem, a potem stopniowo przechodziłam niepostrzeżenie na przeciwległą stronę tak, żebym mogła popychać piłkę do niego.

Chcę podkreślić, że za każdym razem jak Tisz zrobi coś czego oczekuję to dostaje marchewkę i pochwałę. Jak już widzę, że znajduje w tym swoją własną ciekawość i zabawę, staram się dawać marchewkę rzadziej (raz na dwa razy, na trzy... itd).

Teraz jesteśmy na takim etapie, że możemy odpychać piłkę nawzajem do siebie i to kilkanaście razy bez marchewki, tzn. tylko od czasu do czasu. Następnym etapem jest nauka kopania piłki nogą. Ale do tego już zaczęłam wykorzystywać teorię "klikania" o której napiszę w następnym poście.

piątek, 14 maja 2010

Poranna gimnastyka

Autor: Ula

Jakiś czas temu tak zupełnie dla zabawy zaczęłam z Tiszem robić ćwiczenia gimnastyczne w boksie. Robiliśmy je na koniec naszego codziennego spotkania, tak jakby krótka zabawa na pożegnanie. Jednak od jakiegoś czasu zmieniłam zasadę i robię to przed treningiem. Dlaczego?
Otóż w okresie zimowym ja sama odczułam mocno jak działa zimno i wilgoć na stawy i mięśnie. Krótko mówiąc odczułam to działanie jako usztywnienie i ból. Np. rano, kiedy wstaję muszę się pogimnastykować, rozluźnić kręgosłup, porozciągać. Dopiero wówczas zaczynam się lepiej czuć i lepiej ruszać. Bez tego wszędzie mnie strzyka, boli i ciągnie. Pomyślałam sobie, że przecież Tisz też może mieć takie odczucia,. Przecież stoi tyle godzin praktycznie niewiele się ruszając. Stąd pomysł aby robić te ćwiczenia przed treningiem.
A jakie to ćwiczenia:

1. Zaczynamy od przywitania się podnoszeniem przednich nóg. Nauczyłam go, że podnosi prawą i lewą przednią nogę na komendę. Odciąża to przód i uwalnia łopatki.


2. Drugie ćwiczenie to zgięcia na obydwie strony. Najpierw na prawą, przykładam rękę z małym kawałkiem marchewki na środku prawej strony zadu, Tisz odwracając głowę musi mocno się wyciągnąć by dosięgnąć marchewkę. Na początku próbował obrócić całą kłodę, ale konsekwentnie trzymałam marchewkę przy zadzie więc szybko skapował że trzeba się wygiąć. Potem jeszcze drugie zgięcie z marchewką na środku kłody i trzecie z marchewką przy łopatce. I oczywiście to samo na lewą stronę.

3. Kolejne ćwiczenie to skłony - podaję marchewkę między przednimi nogami nisko przy ziemi.

4. Później przykładam marchewkę pod szyją na wysokości brody tak, żeby Tisz jak najmocniej naciągnął kręgi na potylicy. Nazywam to ćwiczenie "ala - rollkur", dlatego, że Tisz ciągnie brodę mocno do szyji z tą różnicą, że nie jest to wymuszone patentami jak w rollkurze tylko robi to siłą własnych mięśni i przez krótki moment tylko żeby "zdobyć" marchewkę.

5. Na koniec ćwiczymy ciągnięcie za ogon, co ma na celu rozciąganie zadniej części kręgosłupa.

Chciałabym przy tym podkreślić, że wszystkie te ćwiczenia wprowadzałam stopniowo co jakiś czas dodając jedno, poza tym stopień wygięcia i skłonu nie od początku był taki jak jest teraz. Ponadto do zachęcenia Tisza do ćwiczenia stosuję małe kawałki marchewki, żeby dać nagrodę ale żeby jednocześnie nie jej przeżuwał zbyt długo.

Widzę też, że Tisz traktuje to jako zabawę, jest aktywny, ciekawy i bardzo chętny. Udało mi się również nauczyć go kiedy następuje koniec zabawy i przystępujemy do czyszczenia i przygotowania do treningu. Wówczas stoi spokojnie nie oczekując już nagród.

Bardzo polecam te ćwiczenia przed treningiem nie tylko ze względu na rozciąganie i gimnastykę, ale również na aktywizowanie psychiki konia i skierowanie jego uwagi na człowieka.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Sposoby na poprawianie dodania w kłusie



Autor: Ula

Tisz wrócił już po zimie do lepszej formy, przytył i wygląda teraz jak przysłowiowy pączek w maśle. Dlatego od jakiegoś już czasu szukam pomysłów by poprawić dodania w kłusie. Na razie stan mamy taki, że Tisz reaguje na sygnał, ale poszerzenie wykroku nie jest dla mnie satysfakcjonujące i też nie czuję by energia szła wyraziście od zadu.

Pierwsze ćwiczenie, które mi przyszło do głowy: jadę najpierw stępem, ale staram się by ten stęp był energiczny i "z nerwem". Z takiego stępa w 1/3 łuku na krótkiej ścianie ujeżdżalni zakłusowuję wolnym, ale energicznym kłusem i wyjeżdżając na przekątną wyraźnie proszę o dodanie energii. Efekt: Tisz i ja zaczęliśmy rozróżniać te dwa stany: mniej energii i więcej energii.

Drugie ćwiczenie, które przetrenowałam i bardzo, ale to bardzo je cenię pochodzi z mojej ulubionej książki "Ujeżdżenie - naturalnie!". Wykorzystuję do niego koło ograniczone narożnikiem ujeżdżalni. W obrębie tego narożnika jadę łopatką do wewnątrz, natomiast w części nieograniczonej narożnikiem - dodaję. W ten sposób w trakcie wykonywania łopatki, Tisz podstawia głębiej wewnętrzną tylna nogę, co zaraz daje mu większy impet przy dodawaniu. W tym ćwiczeniu też świetnie było widoczne, która strona w dodaniu jest gorsza. I znów się sprawdziła zasada, że świadomość problemu jest pierwszym krokiem do poszukiwania rozwiązania.

Kolejne ćwiczenie również pochodzi z tej samej książki. Pozornie nie dotyczy dodań. Chodzi o to, że jakość dodani w kłusie zależy od równowagi i siły mięśni zadu. To ćwiczenie właśnie dotyczy tych dwóch kwestii. Polega ono na przechodzeniu z galopu do kłusa, a potem jak najszybciej do ustępowania od łydki w kłusie. Dzięki temu ćwiczeniu koń się lepiej równoważy co jest później wyczuwalne przy wykonywaniu dodania w kłusie.

Zabawa w Ty mnie nie ciągniesz a ja Cię nie trzymam



Autor: Ula

Wydaje mi się, że przez ostatnie 4 miesiące moje pomoce stały się bardziej subtelne. Zrezygnowałam z ostróg. Częściej też odpuszczam wodze w trakcie treningu. Częściej używam głosu żeby wzmocnić sygnał (np. by dodać nieco w kłusie mówię energicznie "i...." bo tak też sygnalizuje to oczekiwanie w trakcie treningu luzem). Wciąż szukam miejsc i sposobów by kontakt z Tiszem uczynić z czasem możliwie jak najbardziej wyrafinowany i wysublimowany. W moim odczuciu nie da się tego zrobić z dnia na dzień z dwóch powodów: ja tego nie umiem i Tisz tego nie zrozumie. Ale sposobem ewolucyjnym jestem przekonana, że z czasem wszystkie pomoce staną się lżejsze niż dotychczas a jednocześnie też bardziej skuteczne.

Wymyśliłam ostatnio taką zabawę: jadąc dowolnym chodem w rytm tego chodu powtarzam jak mantrę "ty mnie nie ciągniesz ja cię nie trzymam". Oczywiście nie chodzi wyłącznie o samo powtarzanie, ale też o realizację tej zabawy. Dotyczy ona kontaktu na wodzach. Powtarzając te słowa mam wrażenie, że nie tylko ja jestem odpowiedzialna za jakość kontaktu, że taki a nie inny kontakt na wodzach jest naszą wspólnym uzgodnieniem, a najmniejsze nawet naruszenie tej umowy jest zauważalne. Ta zabawa pomaga mi w koncentracji i w wyczuciu delikatnych napięć wynikających bądź to z mojego bądź to z Tisza napięcia. Również dzięki tej zabawie zauważyłam wyraźnie, że częściej napięcie pojawia się na prawej wodzy niż na lewej i w związku z tym mogę świadomie nad tym popracować. Zresztą już po kilku dniach od tego spostrzeżenia zauważyłam poprawę i większą elastyczność niż wcześniej.

Spodobało mi się to, że mówię do Tisza w trakcie treningu, jakby rozmawiam z nim. I mam takie spostrzeżenie: jak już się psychicznie człowiek uwolni od myśli, że nie ma werbalnej odpowiedzi, to okazuje się, że odpowiedź jest, tylko w języku końskim, w języku który nazywa się ruchem.

Wracam do moich relacji z codziennych treningów

Autor; Ula

Cóż, w natłoku wydarzeń krajowych nie miałam głowy i nastroju do opisywania moich treningów. Tym bardziej, że zdarzenie, o którym pisać nie trzeba dopadło mnie jak siedziałam na koniu. Nie będę ukrywać, że myśli w ostatnich dniach uciekały mi do innych spraw i emocji.
Mam poczucie, że znów z radością i zapałem powrócę do moich treningowych relacji. Tym bardziej, że mam małą karteczkę, na której w ostatnich dniach zapisywałam temat, które chcę opisać.
I w tym przypadku z pewną ulgą traktuję lecznicze działanie czasu.

środa, 24 marca 2010

Naturalnie ! Czyli jak ?

Autor: Emily

Dziś przeprowadziłam interesującą dyskusję ze swoją znajomą Niamh Martin, która jest "końskim dentystą" (equine dentist). Najpierw luźno żeśmy rozmawiały o tym co takiego się działo z naszymi końmi gdyż nie widziałyśmy się ze 3 miesiące. Potem zeszło na temat mojego byłego konia, którego sprzedałam Laurze Domenice, która jest studentka Parelliego i prowadzi kliniki oraz pomaga ludziom w problemach z końmi. No i w końcu padło pytanie od Niamh, a mianowicie co ja sądze o "metodach naturalnych", czy w nie wierzę i czy ich używam? Zanim jednak zdążyłam jej odpowiedzieć ona sama zaczęła odpowiadać na te pytania. Że nie jest za bardzo przekonana, że nie wierzy we wszystko, że niektóre rzeczy owszem, niektóre rzeczy są przejaskrawione, i to bardziej wygląda jak konie z cyrku a nie konie sportowe .... itd. Nie była ani za ani przeciw. Raczej - nie posiadając odpowiedniej wiedzy - tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy co to tak naprawdę "naturalne metody" są.
Aby ją trochę "oświecić" powiedziałam, że ja używam naturalnych metod do pracy z wieloma końmi, jako dodatek i pomoc głównie przy zajeżdżaniu młodych, ale również podczas pracy ze starszymi końmi. Aby jej nie zrazić używałam prostszego słownictwa.

Niamh zapytała: no a co robisz takiego "naturalnego" z młodymi przed zajażdżką?
Odpowiedziałam, że najpierw przede wszystkim próbuję zdobyci ich zaufanie i kolejne etapy przeprowadzam dopiero jak koń jest rozluźniony i zadowolony. Dużo przy tym chwalę nawet za bardzo małe postępy i wcale nie karcę w początkowej fazie, aby koń nie nabrał złych skojarzeń. Najpierw przeprowadzam Join-up, a potem każdy nowy wprowadzany przedmiot: ogłowie, siodło, jeździec muszą być nie tyle zaakceptowane co nie wpływać negatywnie lub stresująco na konia. Na to Niamh mi odpowiedziała, że ona też tak robi (pomijając typowy Join-up) najpierw próbuje się zapoznać z koniem, aby czuł się bezpiecznie i dobrze w jej towarzystwie, a potem - ponieważ tak jak ja jest drobną dziewczyną - woli metodę małych kroczków tak by koń nie przysparzał problemów.
W trakcie odpowiedzi Niamh padło jednak słowo ze to przecież "naturalne", że tak się powinno zajeżdżać młode konie.

Następne pytanie dotyczyło starszych koni, przede wszystkim tych z problemami.
Znowu jej powiedziałam, że najpierw próbuję zdobyć ich zaufanie a następnie pokazać im, że praca pod siodłem i z człowiekiem może być przyjemna i fajna. Ja podczas takiej pracy dużo chwalę i odpuszczam, próbuję się wsłuchać w konia, w jego potrzeby, zapewnić mu je po czym poprosić o współpracę. Niamh odpowiedziała: no tak, no jasne to przecież "NATURALNE"

Naturalnie to nie znaczy Parelli, albo Monty Roberts, albo jeszcze inny cowboy, który opisał swoje "własne metody". Naturalnie to znaczy w zgodzie z naturą, w zgodzie z końmi, a ponieważ te nie są drapieżnikami, my też nie powinniśmy być w stosunku do nich drapieżni. Aby osiągnąć więcej i lepiej nie tylko nie powinniśmy używać przemocy, ale również zmienić nasze nastawienie do koni, aby i one miały również frajdę z obcowania z człowiekiem.

Warto jeździć z uśmiechem na twarzy, wolnym od napięć, mieć zrelaksowane ciało oraz myśleć pozytywnie, bo to wszystko przekłada się na konia, który znajduje się pod nami. A wiec dla wszystkich sceptyków, albo tych którzy boją się dotknąć tego, co "naturalne" , nie trzeba się przypisywać do żadnej z grup, żadnego mentora - cowboya. Jeśli wsłuchacie się w swojego konia i nie będziecie przeciwko niemu, to czy tego chcecie czy nie używacie "naturalnych" metod, ale nie ma w tym nic złego
bo przecież są one NATURALNE !!! :P

piątek, 19 marca 2010

Lotna zmiana nogi - odcinek 4

Autor: Ula

Hurrrrra! Huuuuura! Huraaaaaa! Dziś po raz pierwszy udało nam się (tj mnie i Tiszowi) zrobić lotną zmianę nogi.
Ale zacznijmy od początku czyli od wczoraj. Wczoraj był trening z ziemi. najpierw był kłus przez drągi, które ułożyłam na czterech stronach koła. Tisz bardzo ładnie kłusował nie tylko przez drągi ale po całym kole. Postanowiłam spróbować galopu, ale zostawiłam tylko dwa drągi po przeciwnych stronach koła. Tisz galopował bez problemu. Ustawiłam więc przeszkodę - stacjonatę, najpierw 50 cm, a jak okazało się, że Tisz skacze ją z baaaaardzo dużym zapasem to podniosłam do 80cm. Też skoczył bez problemu. No więc doszłam do wniosku, że kwestię galopu przez drągi i małe przeszkody mamy już załatwioną.
Tak więc dziś przyszłam na trening z opcją taką, że jak będą warunki (tzn. jak nie będzie dużo klubowych "gwiazd") to ułożę sobie drąg i będziemy galopować przez drąg. I tak właśnie się złożyło, że byłam na hali sama.
Ułożyłam drąg. Byłam przygotowana na to, że może Tisz będzie chciał ominąć go, może przeskoczyć - a tu nic, po prostu ładnie przegalopował. Raz, drugi, trzeci....
Nie miałam już innego wyjścia tylko podjąć próbę lotnej zmiany nogi: przez drąg i na ósemce. I... udało się!!!!!!!
Bardzo, ale to bardzo pochwaliłam Tisza, dałam mu cukierka, przekłusowaliśmy na luźnej wodzy w jedną i w drugą stronę.
Potem jeszcze podjęliśmy kilka prób, niektóre były udane :-) chyba 4 czy 5 razy udało nam się zrobić jeszcze zmianę.
Oczywiście skończyłam trening, żeby Tisz czuł, że jest to nagroda dla niego.

Ważna refleksja: wszystkie ćwiczenia, które opisałam w kolejnych odcinkach dotyczących lotnej zmiany nogi robiłam po kolei i cierpliwie, obserwując i starając się wyczuć jakie są moje i Tisza możliwości. Siedząc dziś na koniu, poczułam, że to jest moment, kiedy możemy spróbować - i udało się. Sądzę, że najważniejsza jest właściwa ocena i właściwe w czasie podnoszenie poprzeczki - nie można kierować się schematami, trzeba obserwować i czuć kiedy i o ile.

środa, 17 marca 2010

Lotna zmiana nogi - odcinek 3


Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Upłynęło kilka dni od ostatniego odcinka. I nie były to dni bezczynności. Wręcz przeciwnie!. Czasem jak opowiadam moim znajomym o tym o co chodzi w tym ujeżdżeniu, a wiem, że oni są kompletnymi laikami, to porównuję pracę ujeżdżeniową do robótki na szydełku. Dzierga się i dzierga cierpliwie dzień po dniu, aż któregoś dnia, nagle okazuje się, że sweterek jest gotowy. :-). Niektórzy uważają, że to nudne zajęcie, a niektórzy (tych jest zdecydowanie mniej) z mądrą miną kiwają głową.
No ale wracając do tematu: więc ostatnie kilka dni właśnie poświęciłam się "dzierganiu" lotnej zmiany nogi. Nie, nie - jeżeli myślicie, że już w tym odcinku napiszę, że umiemy ją zrobić to się mylicie - jeszcze nie. Ale po dzisiejszym treningu doszłam do wniosku, że warto opisać co się działo i do jakiego etapu teraz doszliśmy.

No więc w poprzednim odcinku byliśmy na etapie zwykłej zmiany nogi przez 3-4 kroki kłusa i było to dość chaotyczne. Pracowaliśmy wiec w ostatnich dniach nad rytmicznymi przejściami do kłusa i zagalopywaniem z dowolnej nogi. Później zaczęliśmy robić to samo, ale przez przejście do stępa. Początkowo nie udawało mi się osiągnąć stępa bez 1-2 kroków kłusa. Nawet wydawało mi się to niemożliwe ;-). Jednak... wpadłam na oczywisty wydaje się pomysł, że bezpośrednio przed przejściem trzeba bardzo skrócić galop - nagle okazało się, że przejście z galopu do stępa jest możliwe. Następne dni poświęciłam więc na ćwiczenie tego "manewru". Ciągle jednak potrzebne było kilka kroków stępa, aby zagalopować na drugą nogę.

W tym miejscu muszę podkreślić, że wszystkie te "dziergania" spowodowały, że Tisz bardzo ładnie zaczął w ogóle odpowiadać na łydkę przy zagalopowaniu. A jeszcze nie tak dawno (chyba w styczniu) pisałam o problemach z zagalopowywaniem w ogóle.

I właśnie dzisiaj udało nam się zrobić zmianę przez dosłownie 1 lub 2 kroki stępa. Wykombinowałam to tak: robiłam to na ósemce. Przed skrzyżowaniem, na którym zmienia się nogę, bardzo skróciłam galop, jednocześnie zmieniając zgięcie konia i bardzo wyraźnie wzmacniając "nową" zewnętrzną wodzę i rozluźniając "nową" wewnętrzną wodzę. Chodziło mi o to, żeby utrzymać konia w wyraźnym "nowym" zgięciu, ale jednocześnie uwolnić wewnętrzną stronę, żeby dać swobodę w zagalopowaniu wewnętrzną nogą.
Muszę przyznać, że opisując to wydaje mi się to dość zawiłe. To tylko dowód na prawdziwość twierdzenia, że siedząc na koniu trzeba przestać myśleć a zacząć czuć.

W każdym bądź razie, jak się nam to udało po raz pierwszy, to byłam trochę nawet zaskoczona. Bardzo, ale to bardzo pochwaliłam Tisza, dałam mu cukierka, przekłusowałam na luźnej wodzy poklepując go w nagrodę. Już nie pierwszy raz zauważyłam, że po takich pochwałach on zaraz chce to samo robić ponownie. Więc po chwili znów spróbowaliśmy i znów się udało. I znów pochwały.

Zawsze jak chcę coś osiągnąć (nawet drobne rzeczy) a Tisz to zrobi, pochwalę go i po chwili robimy to jeszcze raz i znów pochwała. Chcę, żeby zrozumiał dokładnie i zapamiętał za co dostaje pochwały. Trochę w myśl zasady, którą lansował Adam Małysz: "Najważniejsze jest to, żeby oddać dwa dobre skoki." Chodzi o to, że jeden skok może być przypadkiem, zbiegiem okoliczności, ale jak są dwa dobre - to już jest umiejętność. Wydaje mi się, że to również dobrze działa u konia.

sobota, 13 marca 2010

Jazda bez wędzidła

Autor: Emily
Koń: Holly Berry
Rodzaj pracy: Jazda pod siodłem

Jeżdżąc moją nową klacz przez około miesiąc zauważyłam, że albo trochę wyolbrzymia moje pomoce zadawane łydką, albo też je po prostu ignoruje. Efekt jest taki, że zaczęła mi się "wić" miedzy nogami, szczególnie na długich ścianach trudno jej było zachować linie prostą i jakiekolwiek moje korygowanie tylko pogarszało sytuację.

Ponieważ najpierw zawsze szukam winy w sobie wiec pomyślałam, że to ja daję jej błędne sygnały. W tym samym mniej więcej czasie zauważyłam również, że nie jest ona w 100 % szczęśliwa z wędzidłem w pysku, pomimo że zmieniałam wędzidła 3 razy, żadne nie dawało mi wrażenia, że klacz jest z niego zadowolona.

A więc stwierdziłam, że spróbuję ją pojeździć w ogłowiu "bezwędzidłowym" i zobaczymy czy będzie jakaś różnica... Nie tylko klacz uspokoiła się z głową co o dziwo jej problem z wiciem się miedzy łydkami zniknął. Holly wychodząc teraz na długą ścianę jest prosta i pozostaje prosta dopóki jej nie poproszę o zgięcie.

Próbowałam więc przeanalizować problem, który miałam i pomagając sobie książka "Ujeżdżenie Naturalnie" doszłam do wniosku, że wędzidło w pysku Holly zaburzało jej równowagę (oczywiście ja nie byłam w tym bierna) i miała problem z balansem wiec jej wicie się miedzy nogami (po angielsku nazwałabym ją "Wobly") nie wynikało ze złej akceptacji łydki, ale z zaburzeń spowodowanych przez wędzidło.

Dla testu założyłam raz ogłowie z wędzidłem po ok. 3 tygodniach i od razu problem pojawił się ponownie: nie mogłam ujechać prostej linii i klacz nie odpowiadała na moje korekty. Już w sumie miesiąc jeżdżę Holly na ogłowiu bezwędzidłowym i muszę przyznać, że koń o wiele przejrzyściej odpowiada na moje pomoce i jest bardziej zadowolony.

W swoim życiu dużo spotkałam koni z problemem z przyjęciem wędzidła, albo konie które uciekając przed wędzidłem uciekają spod jeźdźca do przodu albo bardzo ciągną. Czasem założenie ogłowia bezwędzidłowego pomaga rozwiązać problem, gdyż koń oprócz złapania lepszej równowagi skupia się bardziej na poleceniach jeźdźca i jest mu o wiele przyjemniej bez metalu w pysku.

niedziela, 7 marca 2010

Lotna zmiana nogi - odcinek 2

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: pod siodłem

Po ćwiczeniach luzem na hali, wprowadzających do lotnej zmiany nogi (o czym pisałam w odcinku 1) postanowiłam zobaczyć jaki mamy stan porozumienia pod siodłem w tej kwestii. Nie galopowałam przez drąg (co mam oczywiście w planie), ponieważ uważam, że tę lekcję mamy nie skończoną na etapie galopowania luzem, więc nie chciałam podejmować prób z góry skazanych na niepowodzenie.
Postanowiłam więc podjąć próbę zwykłej zmiany nogi na ósemce. I co... bez problemu. W zasadzie ja miałam większy problem z przestawieniem pomocy niż Tisz ze zmianą ustawienia i zagalopowaniem na drugą nogę.

W takim razie pomyślałam sobie, że spróbuję to samo zrobić na prostej. I ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu - też nie było problemu. Na całej długości hali udało mi się zrobić 3-4 zmiany. Co więcej - miałam nieodparte wrażenie, że Tiszowi się ta zabawa spodobała, bo po przejściu do kłusa, gdy chciałam zrobić przerwę, chciał pospiesznie zagalopowywać :-).

Ponieważ wszystko szło ładnie to postanowiłam nie męczyć Tisza tego dnia i kolejne próby tego samego ćwiczenia przenieść na następny dzień czyli dzisiaj.

Dzisiaj było podobnie (podobnie dobrze oczywiście) więc postanowiłam trochę podnieść poprzeczkę i przechodzić na krócej czyli na 1 -2 kroki do kłusa. I znów Tisz był ok, ale ja miałam problemy ze stabilnym rytmicznym przejściem - nie ma co, trzeba ćwiczyć. Wygląda na to, że Tisz to chyba już kiedyś umiał (w końcu kiedyś podobno chodził WKKW).

piątek, 5 marca 2010

Lotna zmiana nogi - odcinek 1

Autor: Ula
Koń: Tiszmen
Rodzaj pracy: lonżowanie bez lonży

A więc doszłam do etapu gdzie wydaje mi się moglibyśmy z Tiszem przymierzyć się do nauki lotnej zmiany nogi w galopie. Będę opisywała każdy etap na zasadzie odcinków. Stan wyjściowy jest taki, że mamy rozwiązane problemy z impulsem, całkiem przyzwoity galop i Tisz jest w zasadzie całkiem nieźle wygimnastykowany (tzn. prawidłowo odpowiada na sygnały do chodów bocznych w kłusie i w galopie). Wiadomo, że jakość chodów bocznych można szlifować i szlifować, ale na tą chwilę jestem dość zadowolona z dotychczasowych postępów. Ponadto całkiem ładnie kłusuje przez drągi, dobrze przy tym wyliczając kroki i pozostając w rozluźnieniu. Stąd pomysł, żeby ukierunkować niektóre ćwiczenia w stronę lotnej zmiany nogi.
Moje marzenie: chciałabym tak poprowadzić ćwiczenia, żeby pewnego razu po prostu zrobić lotną zmianę - bez nerwów, bez siłowania się, bez irytacji, że koń nie odpowiada. Chciałabym, żeby po prostu pewnego dnia się to zdarzyło.

Pierwszym krokiem ma być swobodne przegalopowanie przez drąg. Dziś ćwiczyliśmy to na małej hali, bez jeźdźca i siodła. Po prostu ułożyłam najpierw jeden drąg, potem dwa po przeciwnych stronach koła. Tisz miał początkowo problem z wycelowaniem, ale po kilku kółkach w każda stronę poszło nieźle.
Potem ułożyłam trzy drągi po kolei. Tu było podobnie - początkowo nieprecyzyjnie, później już relatywnie ok. Ta zabawa mu się bardzo spodobała, bo nawet jak powiedziałam "do kłusa" to on sobie jeszcze dwa kółka przegalopował.

Dzisiejsza lekcja była pierwszym podejściem do galopowania przez drągi i było podobnie jak wcześniej przy kłusie przez drągi. Tisz niedokładnie stawiał kroki, czasem trącił drąg, czasem nad drągiem przechodził do kłusa i znów zagalopowywał. Jak zaczynaliśmy kłus przez drągi było podobnie, a teraz w zasadzie równo i w rozluźnieniu Tisz swobodnie przechodzi praz 4 drągi.
Myślę, że muszę tę lekcję powtórzyć i doprowadzić do stanu, kiedy pewnie i równo przegalopowuje przez 1, 2 i 3 drągi. Ale jak na pierwszą lekcję jestem zadowolona.

środa, 3 marca 2010

Ciekawe ćwiczenie z drągami

Autor: Emily
Rodzaj pracy: pod siodłem

Ćwiczenie, które chciałabym tu przedstawić pomaga w koncentracji (zarówno jeźdźca jak i konia), w osiąganiu równowagi oraz prowadzi do precyzji przejść z jednego chodu do drugiego.
Na środku ujeżdżalni układam kwadrat z dragów, odległość pomiędzy drągami ok 3,5 m czyli na jedna foule, ale również i 2 kroki kłusa się tam zmieszczą. Wiadomo, że można również przechodzić przez tą kombinację stępem. I o to właśnie chodzi abyśmy mieli jak najwięcej możliwości poruszania się we wszystkich chodach oraz możliwość najazdu z 4 stron.

Po pokonaniu dragów w każdym chodzie po kilka razy najeżdżając z każdej strony, zaczynamy wprowadzać przejścia pomiędzy jednym a drugim dragiem (dokładnie w środku kwadratu) oprócz zwykłych przejść do wyższych i niższych chodów możemy robić przejścia kłus - stój, stój - kłus, galop - stęp, stęp - galop.
Dla bardziej zaawansowanych można wykorzystać tę kombinację do wykonywania przejść galop - stój a także jako pomoc do lotnych zmian nogi.
Tak wiec bardzo uniwersalne ułożenie drągów, które nie zajmuje dużo miejsca i daje dużą różnorodność ćwiczeń.

Nasz blog czytają: